Gdzie i co będzie świętował?

Gdy okazało się, iż w terminie pierwszego meczu o brązowy medal pomiędzy Śląskiem, a Polpakiem wrocławska Orbita nie będzie dostępna działacze WKS-u zwrócili się do władz PLK z prośbą o przesunięcie rywalizacji na inny termin. Jednak prośba została odrzucona. Dlaczego? Ano dlatego, iż ligą zarządza od dawna nieprzychylny nam imć Roman Ludwiczuk. Ten sam Ludwiczuk, który do niedawna prezesował w Górniku Wałbrzych.

W takiej sytuacji Śląskowi zostały dwie możliwości. Grać mecz w roli gospodarza poza Wrocławiem lub dogadać się z rywalem odnośnie zamiany terminów, czyli tak, aby pierwszy mecz został rozegrany w Świeciu, a rewanż we Wrocławiu.

Na takie rozwiązanie nie zgodził się jednak prezes Polpaku Stefan Medeński argumentując swą nieprzychylność chęcią świętowania medalu we własnej hali.

Jak widać pan prezes na medal narobił sobie nie lada ochoty. Cóż… ma do tego święte prawo, jednak chciwość nie popłaca i mamy nadzieję, że potwierdzi się to i w tym wypadku.

Pierwszy mecz ostatecznie rozegraliśmy w roli gospodarza w Brzegu Dolnym i jakoś wcale z tego powodu nie ubolewamy. Wręcz przeciwnie (o zaletach gry za miedzą piszemy w dziale “relacje”). Do tego jeszcze wygraliśmy więc plany pana Medeńskiego i tak wzięły w łeb.

Teraz prezes Polpaku chcąc świetować medal ma dwa wyjścia.

1. Liczyć na wyrównanie rywalizacji u siebie, a następnie chcąc nie chcąc świętować tytuł po trzecim meczu granym już i tak we Wrocławiu.

2. Brać pod uwagę wygraną Śląska w Świeciu i świętować medal… tyle, że nie swój.

Jeśli sprawdzi się wariant drugi to my pana prezesa serdecznie do wspólnego świętowania zapraszamy. Możemy zabrać nawet na ewentualną imprezę. A co nam. Niech się chłop raduje. W końcu tak się starał.

18.05.2008 Śląsk – Polpak w Brzegu Dolnym

Wieść o tym, że pierwszy mecz o brązowy medal rozegramy w Brzegu Dolnym wywoła wśród sympatyków Śląska nie lada zamieszanie.

No bo jak to? Tak ważny mecz, i to o medal, mamy grać poza Wrocławiem? Nie brakowało stwierdzeń, iż oba mecze gramy na wyjeżdzie, co paradoksalnie niektórym bardziej rozrywkowym fanatykom WKS-u było jak najbardziej na rękę.

My z meczu w Brzegu tragedii nie robiliśmy. Mimo, iż mecz odbywał się w środku tygodnia, a wielu z nas musiało pogodzić tę krótką “wycieczkę” ze szkołą i pracą.

Nie było sensu stawiania na zorganizowaną jazdę autokarem w tak bliską podróż bo i po co. Bractwo szybko się miedzy sobą dogadało kto, jak i z kim jedzie i tak oto już na dobrą godzinę przed meczem większość zameldowała się pod brzeskim obiektem sportowym “Rokita”.

Pogoda dopisywała, więc postanowiliśmy nie wchodzić od razu na halę, lecz zacząć “mecz” od zaspokojenia naszych spragnionych “wodopoju” gardeł na świeżym powietrzu. Atmosfera panowała przednia. Jednak zamiast typowego uroku Play-off, jaki zwykle wyczuwa się przed najważniejszymi meczami w Orbicie, towarzyszyła nam aura wakacyjna. Jakby to część nazwała “piknikowa”. Na potwierdzenie tych słów dodam iż znalazł się wśród nas jeden taki pomysłowy, który na ławeczce nieopodal hali rozpalił… grilla.

Zabawa zabawą, ale czas naglił i zbliżała się pora meczu, więc zaczęliśmy zajmować miejsca na hali. A skoro o niej mowa, to nie sposób pominąć zalet starego wysłużonego obiektu, w którym nasi koszykarze grywali już niejednokrotnie w latach dziewięćdziesiątych, podejmując m.i.n słynny Real Madryt.

Hala “Rokita” na pierwszy rzut oka kojarzy się z obiektami budowanymi w czasach PRL-u. Trybuny tylko po jednej stronie, zamiast plastikowych krzesełek drewniane ławki. Mimo to, obiekt w przeciwieństwie do naszej nowoczesnej Orbity posiada jakiś niepowtarzalny urok, a co najważniejsze – świetną akustykę, z której oczywiście w najlepsze korzystaliśmy.

Przez cały mecz staraliśmy się prowadzić zwarty, głośny doping i wstydzić raczej się nie musimy.

Oprawy tym razem z wielu względów nie przygotowaliśmy. Zaprezentowaliśmy tylko sektorówkę “Cała Polska w cieniu Śląska” oraz flagę hołdującą Macieja Zielińskiego.

Kibiców gości ok 10 osób, bardziej obserwujących wydarzenia na boisku, niż dopingujących.

Mecz na boisku jak najbardziej na plus. Nasi koszykarze udowodnili, że bez “gwiazd” świetnie sobie radzą, a zostawionego przez nich na boisku serca nie sposób docenić.

Po meczu zebrało nam się na refleksje. Część z nas chętnie odwiedzałaby “Rokitę” częściej. Tym bardziej, że po raz drugi (pierwszy raz 3 miesiące temu w meczu z Basketem Kwidzyn) okazała się dla nas szczęśliwa. Dopinguje się w niej z przyjemnością i osobiście nie mam nic przeciwko, aby w barwach Śląska jeszcze tam kiedyś wrócić…