Radek Hyży to ulubieniec kibiców oraz mediów. Barwny rudzielec, zawsze waleczny, wypruwający z siebie flaki, uczestnik przekomicznych akcji w ataku oraz kontrowersyjnych w obronie – kibiców klubu, którego barw reprezentuje Hyży takie sytuacje cieszą od ucha do ucha, u rywali owocują jakąś odmianą wścieklizny. Tak można by streścić stereotypowy obraz Radka.
Radek to też autor barwnych wypowiedzi. Na przykład o tym, że w niektórych dzielnicach można dostać w papę. Ostatnio Radek stęsknił się za medialnym szumem i kontynuuje drogę “Janka Tomaszewskiego koszykówki” wyśmiewając publicznie warsztat trenera Kurtinaitisa. Śmiać mi się chce, kiedy czytam takie wypowiedzi z ust człowieka, który sam określany jest jako totalne drewno, a boiskowy warsztat można zawęzić do “błotnej walki”; który w ostatnich czasach regularnie dostawał “klapek na oczy” – piłka pod kosz do Radka oznaczała, że zawodnik będzie się już na kosz pchał do końca i piłki nie odda. Albo trafi fartownego kaszalota, albo straci piłkę.
Pamiętam jakąś wypowiedź zagranicznego trenera (nie pamiętam już jakiego), który na pytanie o preferencje zawodników dotyczących jakiegoś aspektu gry, odparł “oni nie mają nic do gadania, oni gówno wiedzą”. Miałem okazję obejrzeć fragmenty niektórych treningów u trenera Kurtinaitisa. Elementem najbardziej rzucającym się były ciągłe pretensje do Polaków. Że nie wykonują jego poleceń i mają notorycznie głowę w chmurach – pretensje słuszne. I chociaż nie uważam, że trener Kurtinaitis wybitnym szkoleniowcem jest, to śmiało mogę odpowiedzieć Radkowi tak jak wspomniany trener – ty gówno wiesz.
Ostatnio Radek uderzył też w kibiców z Wrocławia. Porównał wrocławską publiczność do tej ze słupska – “która zawsze kibicuje niezależnie od wyników, a ta wrocławska nie”. Hyży stwierdza, że “nie potrzebuje kibiców, kiedy jest dobrze, ale wtedy kiedy nie idzie”. I chociaż jestem świadomy, że Radek oddziela “wrocławską publiczność” od naszego KK, a w powyższej opinii ma sporo racji, to nie powstrzymam się od złośliwego komentarza.
Wyszczekany Hyży jak zwykle jest mocny w gębie, kiedy “mu idzie” (ostatnio zawodnik notuje niezłe występy w barwach Basketu Kwidzyn), a kiedy nie to siedzi cicho. Jak po półfinałach w sezonie 2005/06. W spotkaniu decydującym o awansie Turowa, kiedy zespół przegrywał dość wysoko, podczas rzutów wolnych cała zgorzelecka publiczność tak buczała na Radzia, że ten nie tylko nie trafił obu osobistych, ale co najmniej jeden z nich okazał się niedolotem (już nie pamiętam, czy aby nie oba). To ja się pytam – na co mi tacy zawodnicy? Którzy są cwani, kiedy idzie, a kiedy nie to okazują się zwykłą piz..