Wczoraj miała miejsce we Wrocławiu impreza nazwana dumnie “Pojedynek gigantów koszykówki”. Teoretycznie miał to być sprawdzian dla reprezentacji w ramach przygotowań do zbliżających się Mistrzostw Europy. W praktyce jednak atmosfera wokół meczu jak i w ekipie rywali, złożonej z obcokrajowców występujących w PLK, była bliższa tej znanej choćby z tzw. Meczu Gwiazd, niż, daleko nie szukając – niedawnych MŚ w piłce ręcznej rozgrywanych w Chorwacji, gdzie doping gospodarzy “dupy urywał”.
Jako, że nasz serwis ocenę sportowej strony spotkań traktuje marginalnie, to pozwolę sobie jedynie w skrócie pochwalić dwóch młodych naszej kadry, Pawłów – Kikowskiego (skończy w tym roku 23 lata) oraz Leończyka (również 23). Obaj zagrali bardzo dobre zawody, grając bez respektu dla rywala i jakichkolwiek oznak tremy. Widać w przypadku tych dwóch zawodników, że inwestowanie w młodych (obaj grają na parkietach PLK od paru sezonów) się opłaca i pozwala zbierać dobrej jakości plony.
Przejdźmy jednak do merritum sprawy, zawartej w tytule wpisu. Przy kompletnie zerowym marketingu, czy jakiejkolwiek promocji meczu, udało się ściągnąć w niedzielny wieczór około 6 tysięcy osób do Hali Stulecia. Było wśród tych ludzi mnóstwo takich, którzy na koszykówce nie byli od lat, bądź nigdy. Tego samego dnia, późnym wieczorem, widząc mój szalik reprezentacji Polski zaczepił mnie starszy pan i spytał o wynik spotkania. Przy okazji ponarzekał, że nie był od 2 lat na koszykówce, a teraz nawet nie ma na co pójść, bo Śląska nie ma. Wrocław kocha ten sport i chce się nim cieszyć, mam nadzieję, że ten sygnał widzą ci, którzy mogą coś w tej materii zdziałać.
Jednocześnie wielka szkoda, że mecz potraktowano jakby to był piknik country, a nie poważny sprawdzian reprezentacji Polski. Oprawa spotkania przypominała tę z plastikowego NBA. Muzyka non-stop i byle głośniej. Żal i rozgoryczenie.
Do ME pozostało 6 miesięcy. W naszym interesie leży, by się dobrze przez ten czas zorganizować i nie dopuścić, by chory dj zrobił z imprezy dożynki.