Jestem zbyt młody, by pamiętać czasy, kiedy Wojskowi walczyli o laury w Kosynierce… Na szczęście wczoraj były derby.
Na ok. godzinę przed meczem w hali było publiki tyle, co średnio na meczu w poprzednim sezonie. O 16:30 Kosynierka była już praktycznie pełna, a ludzi przybywało i przybywało… Tłum napierający na bramy, połamana obręcz, ścisk jak w kurniku, rozpacz w oczach tych, którzy nie mogą wejść, głośny doping na długo przed pierwszym gwizdkiem i długo jeszcze po ostatnim, poparzone ręce od rac i mgła taka, że spod jednego kosza nie było widać drugiego, trybuny żyjące sportowym świętem, “Pasibrzuch”, wściekły tłum po spięciu między Kulonem i Koelnerem, z miejsca występujący w obronie naszego zawodnika – to zapamiętam szczególnie.

Przed meczem przeczytałem wspomnienia z Pamiętnika kibica, Romana Zielińskiego, w którym autor opisał jedno ze spotkań przeciwko Turowowi Zgorzelec w Kosynierce właśnie. Chciałem poczuć te emocje, to drżenie starych ścian i siłę tłumu, podczas derbowego pojedynku. Dziękuję Bogu – kimkolwiek on jest – że to nam było dane.

Zabrakło tylko szału radości po zwycięstwie. Zamiast niego była gorycz, wściekłe słowa pod adresem każdego, kto na nie “zasłużył” i najzwyklejszy w świecie smutek oraz bezsilność. Gratulacje dla rywali, na parkiecie byliście lepsi.
I tylko szkoda, że tego potencjału, tych wrażeń i tej siły trójkolorowych trybun nikt nie chce wykorzystać, by poczuć magię awansu.