Starzejemy się

Życie chyba każdego fana można podzielić na szereg etapów. Najpierw następuje młodzieńcza fascynacja. Peter Schmeichel, Zinedine Zidane, Michael Jordan, Maciej Zieliński… patrzymy na takich herosów nie jak na ludzi, ale postaci z innej planety, nieśmiertelnych i niezniszczalnych. Czasem, na ogół nieśmiało, jak mamy dryg nie tylko do oglądania, ale też uprawiania sportu, marzymy by stanąć kiedyś naprzeciw Nim. Albo nawet w jednym szeregu.

W pewnym momencie człowiek łapie się na tym, że zaczyna kibicować swoim rówieśnikom. “Mógłbym biegać z nimi po boisku”, to chyba dość częsta myśl w głowie dorastającego kibica.

Kiedy okazuje się, że niemal cała drużyna jest młodsza od ciebie, uświadamiasz sobie, że się zestarzałeś. W międzyczasie kończą kariery ostatni z Wielkich twojej młodości, bo większość już skończyła. Alex Del Piero dogorywa gdzieś w Australii, a Radziu Hyży na zapleczu ekstraklasy…

… nagle budzisz się ze świadomością, że ci najmłodsi, którzy tak jak ty 10, 15 lat temu złapali bakcyla, nie znają twoich idoli z ich genialnych zagrań. Nie przeżywali pięciu mistrzowskich tytułów z rzędu. Że, to co dla ciebie jest zapisane złotymi zgłoskami w pamięci, dla nich jest tylko kartą z podręcznika do historii.

Żyjemy w czasach, kiedy przywiązanie do klubu to niemal mit. Nie zawsze z winy zawodników, bo często po prostu Murzyn jest tańszy, a Serb lepszy. Młodszym kolegom mogę co najwyżej życzyć, żeby doczekali się swoich idoli, takich, których będą wspominać, którzy zasłużą na wyróżnienie, by umieścić ich podobiznę na murach Kosynierki, czy chociażby skandowanie swojego nazwiska na każdym meczu.

Z drugiej strony zazdroszczę dzisiejszym młokosom. Raz tego, że wychowują się na Kosynierce, kiedy ja zawsze z zazdrością słuchałem opowieści H., czy B. z czasów, jak o hali Orbita nikt jeszcze nie myślał, a w Ludowej nie zawsze można było grać. Jakby tego było mało, młodym lekcję historii odrobić będzie łatwiej niż nam. Kilkanaście lat temu mieliśmy do dyspozycji, jak szczęście dopisało, parę starych gazet, “Złotą dekadę”, czyjeś wspominki i nieliczne taśmy VHS. Dzisiaj mamy youtube, aparaty w telefonach i masę odkopanych archiwów.

Nam przychodzi teraz zmierzyć się z kolejnym etapem w życiu kibica. Wychowaniem kolejnego pokolenia, pielęgnowaniem historii, czy pilnowaniem naszych nadziei, żeby nie roztrwonili talentu w pokusach czyhających za każdym rogiem. Jeżeli Majowie się pomylili, to czekają nas ciekawe czasy i sporo roboty do wykonania.

Cel: Kutno

Za nami dość niemrawy pojedynek ze Scyzorykami, ale batalie lidera z outsiderem rzadko należą do porywających. Spragnionych lepszej koszykówki i wrażeń zapraszamy do Kutna, gdzie w sobotę o 17:30 przyjdzie nam się zmierzyć z wiceliderem, w całkiem nowej (oddana w 2007 roku) hali, która może pomieścić niecały tysiąc widzów.

Spotkanie lidera z wiceliderem będzie ciekawe także z innych względów. W odległym o 244 km od Wrocławia mieście, trenerem jest nie kto inny jak Jarosław Krysiewicz, pięciokrotny złoty medalista ze Śląskiem Wrocław. Dla większości z nas będzie to zaszczyt zobaczyć po raz pierwszy w życiu pana Jarosława w meczu o stawkę (i nie szkodzi, że “tylko” w roli trenera).

Innym, starym znajomym, będzie Krzysztof Jakóbczyk, wychowanek Śląska, jeden ze “złotych chłopaków” z 2005 roku. Jego statystyki w tym sezonie nie powalają, ale to nie cyferki biegają po parkiecie. I z pewnością zadziała znany efekt, że byli wychowankowie Wojskowych grają świetne mecze przeciwko nam.

Zawodników z ciekawą przeszłością w tym młodym klubie (data założenia: 2000 rok) jest zresztą więcej, zapowiada się zatem ciekawe widowisko. Chętni, by wspólnie wesprzeć na wyjeździe WKS, mogą się zgłaszać pod stałym adresem kontakt(małpka)kosynierzy.info.

Stali zmiękła rura.

Kibice Stali

Stal Ostrów.

Od początku obecnego sezonu w Ostrowie Wielkopolskim na meczach KS Stali (tej nazwy się będę trzymał) atmosfera nieco odbiegała od tej jaka panowała w minionych latach. Wielu stawiało ostrowskich kibiców za wzór w kwestii dopingu i opraw. Dodatkowym argumentem przemawiającym “za” nimi, był fakt wsparcia (licznego i efektownego) jakiego udzielali drużynie występującej w 2 lidze, po tym jak przestała grać na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Zrządzenie losu (tak  umownie to nazwijmy) sprawiło, że już po roku od naszej rejterady z PLK spotkaliśmy z drużyną ostrowską właśnie na poziomie 2 ligowym. Z tą różnicą, że drużyna Stali miała za cel postawiony awans, a my… niekoniecznie. (Pamiętna radość po zwycięstwie w Ostrowie m.in. Piotrka Warawki. Dzięki !)

Zwycięstwo rodziło się w bólach.

wks-slask.pl

W maju przeżyliśmy piękne chwile, które były zwieńczeniem 3 lat mocno smutnych i 1 roku nad wyraz wspaniałego. Awans sportowy, w który wierzyliśmy od samego początku (nie zagłębiając się w szczegóły na osobna dyskusję)  po wycofaniu z PLK w 2008 i atmosfera, której byliśmy jednymi z twórców były nagrodą za to, że nie opuściliśmy drużyny w najdziwniejszych/najtrudniejszych (?) chwilach w historii. Odrzuciliśmy inicjatywę reaktywacji na poziomie PLK, trzymając się hasła “Tylko awans sportowy jest dla nas honorowy”. Przez wielu zostaliśmy odsądzeni od czci i wiary, uznano nas za “prawdziwków”, “grześków”, “politykierów” (Tutaj muszę przyznać rację. Kiedy w 2006 roku Maciek Zieliński poprosił nas o rozłożenie ulotek promujących go jako kandydata na radnego miasta Wrocławia zrobiliśmy to bez mrugnięcia okiem – więc faktycznie politykierzy z nas.) i szkodników, podsumowując nas jako troglodotyczną bandę oddychającą morowym powietrzem. Nie mniej jednak dostaliśmy wyrazy wsparcia od kibiców potępiających kupowanie sobie miejsca w lidze (dziękujemy wszystkim).

Prawie wszystko można kupić.

Po przegranym finale decydującym o awansie do 1 ligi działacze Stali Ostrów Wlkp. wykupili dziką kartę umożliwiającą grę na tym własnie poziomie rozgrywkowym. Nie pierwsza to tego typu praktyka, bo jeśli dobrze policzyliśmy już po raz 3 w Ostrowie wybrano drogę na skróty. Sami już pisaliśmy wielokrotnie, że dzika karta jest “be” więc się powtarzać nie będę.

No i teraz najciekawsze było to jak zachowają się stawiani za wzór – nr 1 w 1 lidze, którym możemy zazdrościć jak to napisał jeden dżentelmen z Pruszkowa – kibice Stali… a zachowali się tak jak w poniższym cytacie, wydając oświadczenie o czym rozpisały się lokalne media, np. tu albo tu.

Kibice Stali

“W związku z wykupieniem przez klub dzikiej karty, grupa Ultras Stal Ostrów zawiesza swoja działalność na I lidze do odwołania. 

Dzika karta jest głównym lecz nie jedynym powodem naszej decyzji , na ten ruch złożyło się jeszcze parę innych czynników.”

 No i brawo. To, że ludziom zwisa czy dzika karta jest czy nie to akurat dobrze zaobserwowaliśmy rok temu we Wrocławiu. Najważniejsze żeby można było pooglądać jak najwyższy, że tak się wyrażę poziom wirtuozów pomarańczowej piłki. Jak powiedzieli tak zrobili – doping się skończył i co prawda pojawiło się kilku łamistrajków, zgarnianych stąd czy stamtąd, ale to nie było to co kiedyś.

Rzecz w tym że oficjalnie przeciwko “dzikiej karcie” zaprotestowała tylko grupa USO, która jak sami ostrowianie określają liczy 7 osób. O ile dobrze czytam reszcie nie spodobała się osoba trenera i osób zarządzających klubem a raczej bliskich ich powiązań rodzinnych. W tle pojawił się również temat cen biletów i karnetów, który akurat doskonale rozumiem, bo jest we Wrocławiu znany… chociaż trochę naciągany jako powód do strajku. O co tak na prawdę chodziło/chodzi nie wiem i raczej się nie dowiem. Prawda jest taka , że doping się skończył.

Fakt jest taki, że trener Czaja kolejny sezon prowadzi Stal, tym razem w 1 lidze a nad głową szefuje mu Pani Drozd. Co się zmieniło z głównego faktu który doprowadził do protestu ? Niestety nie znamy tych “innych” czynników”, które wpłynęły na decyzję o proteście.

Jednak wrócili. 

Kibice Stali

Protest zakończył się z dniem 25.11 podczas meczu ze Zniczem Pruszków. Dlaczego ? Dobre pytanie. Jak piszą w relacji z meczu z Purszkowem : “[..]wiele osob zaczęło tęsknić za atmosferą i dopingiem wiele osob zaczęło tęsknić za atmosferą i dopingiem.Nasza grupa USO która zawiesiła działalność ze względu na dziką kartę w porozumieniu z resztą członków sektora postanawiamy,ze szkoda jest niszczyć cos co budowaliśmy latami,nie widząc sposobu na odwrócenie dzikusa przez najbliższe lata postanawiamy z resztą członków stowarzyszenia wrócić na kibicowską drogę i dalej wspierać klub zaznaczając,ze dzikiej karty nie popieramy”.

Zaczęli tęsknić…, a przed oczami przewija nam się widok treningowych meczów, na których więcej było sportowców niż kibiców… . Trzeba było wielkiej wiary, żeby to przetrwać.

Dlatego my oficjalnie występujemy z propozycją przyznania drużynie z Ostrowa “Karty stałego dzikusa”, na którą lige tylko chcą.

Bo dla mnie fakty są takie że, sprzedali się.

Idealna linia

Najpierw była Legia. Rywal wymarzony, ze względu na kibiców. Potem WKK, czyli ponownie można było zacierać ręce. W środę zagraliśmy w Kłodzku, do którego mamy olbrzymi sentyment, a kolejną rundę zagramy w Prudniku. Czy Puchar mógł się ułożyć lepiej? Do kompletu brakuje jeszcze awansu do Pucharu Polski i trafienia na… Anwil.

Kłodzko, 21.11.2012

Wyjazd w środę odebrał to co najlepsze z wyjazdów do Kłodzka – możliwość ugoszczenia nas przez miejscowych fanów Śląska. Na miejscu meldujemy się w liczbie 25 sztuk, lekko spóźnieni, wchodząc równo z pierwszym gwizdkiem.

Na trybunach niespodzianka, bo przy sektorze wydzielonym dla nas usadowiła się grupa z bębnem, wspierająca gospodarzy. Grupka jednak szybko straciła animusz, a po przerwie… uciekła na drugi koniec hali, skąd prowadziła słabnący z każdą minutą doping.

O meczu na parkiecie nie ma kompletnie co pisać. Wynik mówi za siebie. Jeden z miejscowych fanów skomentował tylko, że “nawet Hyży jest za szybki dla naszych”. Wydarzeniem meczu było wejście Maksa, który po ledwie kilku minutach gry musiał opuścić parkiet i udać się do szatni z groźnie wyglądającą kontuzją. Trzymamy kciuki za szybki powrót do pełni zdrowia!

100:88

12. grudnia jedziemy do Prudnika. Tam na pewno będzie gorąco, a bracia Łakisowie znowu nas będą zadziwiać. Zainteresowanych wyjazdem prosimy o kontakt mailowy.

Scyzoryki

Tymczasem już jutro, o godzinie 19, gościć będziemy UMKS Kielce. Rzut okiem na tabelę nie zapowiada wielkich emocji, ale może będzie to okazja, by dać parę minut juniorom? Serdecznie zapraszamy by dołączyć do naszego młyna (zamówienia na bilety tradycyjnie pod adresem [email protected]).

Pruszków, 18.11.2012

Na ten wyjazd niektórzy czekali… od dnia awansu do 1. ligi, kiedy w komentarzach na stronie Śląska ktoś z Pruszkowa zapowiadał zgotowanie piekła. Po cichu liczyliśmy,  że uda się podwarszawską miejscowość odwiedzić pełnym autokarem, ostatecznie zmontowaliśmy skromny, 19-osobowy skład.

Wyprawa

Podróż przebiegła w zasadzie bezproblemowo. Nikt się nie spóźnił, żadne auto nie nawaliło, nawet drogi okazały się mniej dziurawe, niż to w stereotypach mamy utrwalone. Wesołych przygód jednak nie zabrakło. W ich dostarczaniu przodował bolid FCK, a co mniej cierpliwi zdążyli ułożyć chwalebną pieśń na cześć lidera pechowego bolidu. Słów jednak nie będziemy przytaczać.

Kulminacja nastąpiła tuż przed Pruszkowem. Drobne nieporozumienie wywiodło nas w rejon, z którego wyjazd blokował sporej długości korek. Niewiele się namyślając, ekipa postanowiła wybrać pustą drogę prowadzącą do lasu. W efekcie czekał nas test off-roadowych możliwości bolidów, ale żeby było zabawniej, pechowy zjazd… okazał się sporym skrótem.

Powitanie

Na miejscu wita nas spora gromada komandosów w czarnych beretach, którzy przypominali pamiętnych ninja z Ostrowa. Poza tym w szeregach mundurowych można było odnotować podwyższony stan gotowości bojowej. Dla rozładowania napięcia szef komandosów zażartował… że kolega z puszką w dłoni na halę nie wejdzie, a niecierpliwym na wykładzie sugerowano melisę.

Hala spora, ale niespecjalnie wypełniona. Spodziewaliśmy się, że wielka mobilizacja w Pruszkowie zaowocuje tłumami, głośnym dopingiem i prawdziwie gorącą atmosferą, a było… zwyczajnie.

Mecz na parkiecie

Pruszkowscy koszykarze, póki mieli siły i zapas fauli, to latali po parkiecie jakby od tego meczu zależało ich życie. Po przerwie Śląsk wrzucił drugi bieg i marzenia o zwycięstwie gospodarze musieli odłożyć na półkę.

Indywidualności w naszym zespole robią różnicę i to widać gołym okiem.

Mecz na trybunach

Pomimo fatalnej akustyki, znacznie ciekawiej było poza parkietem. To chyba pierwszy w naszej historii mecz, który można było zakwalifikować jako zwyczajną bluzgotekę. Nie zabrakło klasycznego okrzyku, co to niby cała Polska robi ze Śląskiem, z kim mają jechać miejscowi, że Polska bez Śląska (wyjątkowo patriotyczny repertuar) i paru innych ciekawych. Dowiedzieliśmy się też, że we Wrocławiu… mamy kopalnie, do których oczywiście mamy wrócić. Jakby wrażeń akustycznych było mało, ktoś namolnie nadużywał wuwuzeli w naszym pobliżu.

Bluzgi nie pozostawały bez odpowiedzi, na co wyjątkowo zdegustowane miny prezentowała publika zajmująca miejsca pod nami. Widać narząd słuchu mieli wyregulowany jedynie na jedną stronę hali.

Wymiana uprzejmości pozwoliła nam jednak poszerzyć wiedzę geograficzną. Na pytanie o położenie Pruszkowa jeden zbulwersowany jegomość poderwał się z siedzenia i udzielił bezpłatnej korepetycji.

Pruszkowski młyn (na cześć leżących sektor obok barw nazwany został tęczową trybuną) nie zrobił na nas żadnego wrażenia. Nie mógł, skoro na “mecz sezonu” udało się zebrać w nim mniej niż 40 gardeł. W drugą stronę też chyba bez ochów i achów, skoro – młodszy od większości z nas – pruszkowski fanatyk nazwał grupę dzieciarnią.

Po meczu tradycyjna już “Szkocja” (tylko kapkę za szybko, chłopakom trzeba szkolenie przeprowadzić) i okrzyk, który usilnie próbowało parę mord zagłuszyć bluzgami.

Powrót

Zaczął się wesoło, bo już na drugim skrzyżowaniu zgubiliśmy cywilny radiowóz. Poza tym droga do Wrocławia upłynęła bez większych przeszkód i przygód… no, oczywiście raz FCK musiało nie dopasować się do wytycznych.

W domu meldujemy się w okolicach północy. Kolejny wyjazd już w środę, kiedy w ramach Pucharu zawitamy do Kłodzka. Zapraszamy na wspólną wycieczkę.