Wykorzystać końcówkę

sznyt_dane-v3-netZa nami dwa niezwykłe – pod względem dawki adrenaliny – mecze. W Pucharze Polski zaliczyliśmy pełną Orbitę i walkę jak równy z równym z rywalem celującym w finał Mistrzostw Polski. W sobotę odwiedziliśmy Ostrów Wielkopolski, gdzie było bardzo sympatycznie, tak na parkiecie jak i poza nim. Swoją drogą, ciekawe kiedy po raz kolejny dane nam będzie zajechać do tej miejscowości. Jeżeli nie spotkamy się w serii Play Off (niektórym marzy się powtórka z rozrywki i kolejny awans na wielkopolskiej ziemi), a wszystko pójdzie zgodnie z planem – czyli wielkim świętowaniem w maju – to może nas czekać bardzo długa rozłąka od ulubionego rywala. No… chyba, że skorzystają z promocji stałego klienta.

Odłóżmy jednak na bok rozpamiętywanie niedawnych wydarzeń i dzielenie skóry na niedźwiedziu, a skupmy na najbliższej przyszłości. W sobotę o godzinie 19:00 Wojskowi podejmą Start Lublin. Bez Sulimy, którego czeka miesiąc przerwy od gry, ale nie po to mamy tak szeroki skład, żeby rozpaczać. Będzie szansa na więcej minut dla Bochena, więc nie ma tego złego…

Swoją drogą, trzy punkty przewagi nad drugim AZS Kutno (rewanż drugiego marca we Wrocławiu), plus sporo potencjalnie słabszych rywali na rozkładzie, pozwala mieć nadzieję na pełniejsze wykorzystanie wspomnianej szerokiej ławki.

Dla nas w tej chwili najważniejsze, by potrzymać dobrą tendencję na trybunach z ostatnich spotkań. Chętni do wspólnego zdzierania gardła prosimy pisać na adres kontakt(małpa)kosynierzy.info, albo po prostu dołączyć do nas na sektorze. Bez obaw, nie gryziemy.

Ostrów, 19.01.2013

50fc027a4492c_g1Po tym jak USO ogłosiło zawieszenie pseudobojkotu wiedzieliśmy, że najbliższy nasz mecz nie będzie tak grzeczny, jak minione w ostatnich latach. Ostatecznie do stolicy wielkopolskiej koszykówki wybraliśmy się w wesołych nastrojach w liczbie 65 osób pełnym autokarem i garścią samodzielnych podróżników.

Minuta ciszy

Skorzystaliśmy z okazji zorganizowanej wycieczki, by wyjeżdżając z Wrocławia zatrzymać się przy cmentarzu i uczcić chwilą zadumy rocznicę śmierci Tomzika. Reszta trasy przebiegła ekspresowo, a największym wydarzeniem okazał się brak kogutów na powitanie. Na Kusocińskiego zajechaliśmy równo godzinę przed meczem, specjalnie jeszcze opóźniając przyjazd. Niektórzy z tego powodu narzekali, że zbyt wcześnie wyjechaliśmy.

Bez spóźnień się jednak nie obyło. Jedno z aut dotarło na drugą kwartę, a jednemu koledze przedmeczowe wyjście na fajkę niespodziewanie przedłużyło się aż do drugiej połowy – przejście okazało się działać tylko w jedną stronę. Do Ł. solidarnie dołączył H. i obu ominęły oprawy gospodarzy oraz gości.

Mecz

66djld.pnŚląsk w pierwszej połowie spokojnie zbudował drobną przewagę, która pod koniec drugiej kwarty zaczęła nieco topnieć. Trener Jankowski udowodnił natomiast, że w jego zespole nie ma świętych krów. Zjeba dla Diduszki oraz Kikowskiego doprowadziła twarz Jankesa do wrzenia, a błąd tego drugiego w kolejnej akcji do ostentacyjnego posadzenia na ławę. W drugiej połowie Wojskowi złapali już właściwy rytm i systematycznie powiększali przewagę pozbawiając miejscowych wszelkich złudzeń.

Podczas prezentacji Stal wyciągnęła sporą oprawę. Malowidło bardzo ładne, choć hasło o kartach nieco nas rozbawiło. Wszak miejscowi to prawdziwe asy. Pierwsza kwarta upłynęła na standardowym dopingu, natomiast druga…

Na dzikusie wychowani

Na sam widok oprawy dedykowanej ostrowskiej Stali, gospodarzom głowy się zagotowały błyskawicznie. Spora część drugiej ćwiartki przebiegała zresztą pod dyktando dopingu dla rywala. Stety, niestety, Stal ponownie odpowiedziała dopiero pod koniec meczu, po początkowym zagotowaniu skupiając się wyłącznie na dopingu dla swoich. Nie wiem, czy to efekt świadomości winy, czy wytycznych, spodziewanej wzajemnej wymiany uprzejmości nie było.

Skoro już o dopingu mowa, to było głośno z obu stron. Jedynie poza młynami cisza jak na pikniku, więc na jednej trybunie panował doping ostrowski, a po drugiej wrocławski. Hitem dnia był reaktywowany kawałek z czasów, kiedy piłkarski Śląsk… spadał z ekstraklasy. Przyśpiewka, skrócona o pierwszą zwrotkę, idealnie pasuje do naszych obecnych nastrojów i sytuacji:

za rok! a może dwa!

Śląsk Mistrza Polski ma!

za dwa! a może trzy!

Puchar Europy w rękach Twych!

Gorące śpiewy rozgrzały męską część sektora do tego stopnia, że trzeba było pościągać koszulki. Tutaj ciekawostka, bowiem jeden z ochroniarzy poczuł się najwyraźniej zgorszony i poprosił o nałożenie na siebie cerat. K. odmówił, tłumacząc, że jest chory i nie może się przegrzać, na co adwersarzowi zabrakło argumentów.

W trzeciej kwarcie poszła plotka o kończących się zapasach piwa. Spora część sektora wybiegła jak poparzona za kubkiem złocistego płynu; jedynie G. oraz H. ze stoickim spokojem przyglądali się sytuacji i dyskusji służb informacyjnych z policją o definicji bycia pijanym.

Muli do góry

Po meczu zawodnicy złapali masera, by kilka razy podrzucić go do góry – popularny Muli obchodzi dziś urodziny, zatem także od nas najlepsze życzenia! Do podskoków miał też ochotę Radek, niezwykle szczęśliwy i rozśpiewany.

Tuż pod Ostrowem zatrzymaliśmy się, za przykładem zawodników, na stacji na uzupełnienie zapasów. Wbrew obawom, stojący pierwszy w kolejce Bochen, choć znany z potężnego apetytu, nie wykupił wszystkich hot-dogów.

Ze stacji wyjechaliśmy dopiero na potulną prośbę eskorty. Z. stwierdził, że kryzys w kraju musiał dotknąć również służby mundurowe, skoro obstawa na meczu nieporównywalnie mniejsza niż w poprzednich sezonach, a na odchodnym jeszcze w niesłychanie grzeczny sposób prosi się nas o ruszenie w dalszą drogę.

Reszta trasy przebiegła na głośnych śpiewach, rozwodzie i żywych dyskusjach. We Wrocławiu zameldowaliśmy się po godzinie 23.

p.s.

Jak gdzieś znajdziemy zdjęcie z oprawy, to relacja zostanie o nie uzupełniona

Czy można być zadowolonym?

555439_464151643645514_1157762539_nZa nami wydarzenie sezonu w Polskiej koszykówce, czyli Śląsk – Anwil w Hali Orbita. Wojskowi musieli uznać wyższość rywala z ligi wyżej, tym samym odpadając z dalszej batalii o Puchar Polski. Podsumujmy zatem bilans strat i zysków po wczorajszej świętej wojnie.

W kasach ścisk

Pomimo powszechnie krytykowanego internetowego systemu sprzedaży biletów, wejściówki rozeszły się niemal w całości na dzień przed meczem, dzięki czemu udało się uniknąć koszmarnych kolejek przed kasami na Wejherowskiej. Publika poszła po rozum do głowy, co się chwali.

Zabrakło gości

Na trybunach komplet, nadkomplet na naszym sektorze, był Igor i emocje na parkiecie, na środku którego można było podziwiać ogromny herb. Do pełni szczęścia zabrakło jednego – sektora gości. H1 tłumaczy się terminem, który faktycznie nie sprzyjał zorganizowanym wycieczkom po kraju, z drugiej strony… liczyliśmy na większe ciśnienie wśród włocławian i choćby symboliczną reprezentację. Dla zasady.

Nasi rywale obiecują poprawę – za rok, w ekstraklasie.

Kłopot bogactwa

Wspomniany nadkomplet w sektorze K okazał się bronią obosieczną. Z jednej strony więcej gardeł, to więcej decybeli… z drugiej, wiele osób było po raz pierwszy, bądź po bardzo długiej przerwie. Sami zresztą dawno już nie graliśmy w dużej hali, przy pełnych trybunach i liczącym grubo ponad setkę gardeł młynie, więc zapanowanie nad tymi wszystkimi elementami wymagało nieco czasu.

Tej cierpliwości zabrakło… nieobecnym. Mówiąc ściślej – tym, którzy ostatnio na meczu Śląska byli co najmniej pięć lat temu, w ekstraklasie. Cóż… oni pod transem “Doświadczeń wiele z minionych lat mamy…” raczej nie mogą się podpisać.

W drugiej połowie udało się częściej włączać halę, a co starszym kibicom oczy wilgotniały ze wzruszenia. Do pełni szczęścia zabrakło zwycięskiego wyniku, ale co się odwlecze…

Ciepłe słowa

150695_10151196257531314_1961408317_nIlość pozytywnych głosów przeszła nasze wyobrażenia. Niektórzy dostali zastrzyk energii i motywacji jak po wyjeździe do Prudnika w półfinałach. W największe osłupienie wprawił mnie jednak komentarz osoby związanej z piłkarskim Śląskiem, że doping był świetny, fajnie dostosowany do sytuacji na parkiecie, a nie jak na piłce. Ciekawy kontrast w porównaniu do farmazonów szerzonych przez pewne elementy.

Szkoda szansy

Paweł Kikowski już w paru spotkaniach pokazał, że jest zawodnikiem z nieco innej planety. Wczoraj tylko to potwierdził i chyba wszyscy zdążyli mu zapomnieć mecze ze skutecznością poniżej 20%. Zasłużył na to.

Szkoda natomiast szans wychowanków. Norbert zagrał krótko, a ciekaw byłem jak wykaże się w obronie przeciwko szybkim obrońcom rywala. Kapitan po kapitalnej trójce mógł pomóc w trzymaniu wyniku, ale akcję później zabił chyba całą pewność siebie. Bochen, który wbrew podejrzeń M. wcale nie gra z gipsem na rękach, po meczu był chwalony za walkę na tablicach, ale dwie i pół minuty w grze to też niewiele. Nie brakowało również głosów o braku minut Prostaka, szczególnie że ostatnio notował niezłe występy.

Co teraz?

Przeżyliśmy świetne widowisko, a rzesza ludzi po raz pierwszy została dotknięta magią Śląska. Przed nami wyjazd do Ostrowa, a potem… kilka miesięcy szarzyzny, zanim rozpocznie się faza play-off. Mecze ze Startem Lublin, czy MOSiRem Krosno u siebie oraz wyjazdy do Kielc, czy Siedlec. I, z całym szacunkiem dla tych zespołów, to nie ma co liczyć, by ci rywale wywołali poruszenie jak mecz z Anwilem, czy wyjazd do Ostrowa.

Prawdziwą miarą sukcesu wczorajszego święta będzie zainteresowanie tymi spotkaniami.

Nie popaść w kompleksy

SKARPETYDLUGIEZHERBEM3Oglądając narodowy zryw przed dzisiejszym spotkaniem zastanawiam się, czy przypadkiem wrocławian nie dotknął przypadek małomiasteczkowych kompleksów. Co prawda jeszcze nie wąchamy skarpetek rywali, ani nie pierzemy ich narzutek meczowych, ale ilość odniesień na łączach do “Rumunów” mnie przeraża.

I tak jak Nobiles/Anwil kilkanaście lat temu był od nas znacznie “mniejszy” i w myśl zasady, że małe pieski głośno szczekał, tak dzisiaj to wrocławianie zdają się zamieniać rolami. Ci sami, których na meczu Śląska nie widziano od lat, w czasie kiedy “Rumuny” rosły w siłę do tego stopnia, że dla nich młyn w sile 100 osób, to mało.

Z bufonady Wrocław słynął od wieków, widać tego się nie zapomina. Oby się dzisiaj nie okazało, że to jedyne co nasi mieszkańcy pamiętają. W Orbicie nie raz udało się zrobić kocioł taki, że człowiek dostawał gęsiej skórki.

I to chciałbym sobie dzisiaj przypomnieć.

Przemyśl, 12.01.2013

kulon-przemyslNie ma w tym sezonie praktycznie bliskich wyjazdów. Gdyby nie pucharowe zmagania, regionalne losowania i mecze z Prudnikiem i Kłodzkiem, to na naszej mapie wyjazdowej zagościłaby tylko jedna wycieczka poniżej 200 km. Dokąd ta wyprawa, to wszyscy dobrze wiedzą i zapewne któraś z naszych mądrych głów napisze o niej niedługo. Tymczasem wybraliśmy się w najdalszy w historii naszego klubu kibica wyjazd do Przemyśla. Liczba oczywiście jak zwykle nie powalała a, że tuż przed wyjazdem zaczęły wypadać kolejne osoby, ostateczna liczba podróżników zatrzymała się – tak jak tydzień temu w Stargardzie – na okrągłej 10. Niekorzystne prognozy pogodowe sprawiły, że wyjechaliśmy znacznie wcześniej niż by na to wskazywał wujek google. I dobrze bo pierwszy raz od dłuższego czasu nie spóźniliśmy się na mecz jak to mamy w zwyczaju, a czasu na trasie i pod halą było tyle, że mogliśmy przyozdobić okolicę vlepkami i ponaparzać w szybę szatni naszych zawodników oraz stoczyć wojnę na śnieżki. Droga minęła na tyle spokojnie, że niektórzy z wyjazdowiczów ostatnie kilometry po prostu słodko przespali, inni z kolei podziwiali podkarpackie widoki. Najsmutniejszy był chyba F., który nie mógł odnaleźć sobie tarasu widokowego w celu napełnienia pamięci swojego smartphone’a zdjęciami wspomnianych krajobrazów. Pogrążony w smutku postanowił ulżyć sobie na naszym ulubionym odcinku specjalnym pod Krosnem i wykręcił czas o 1,5 minuty lepszy niż kolega P. podczas noworocznego wyjazdu.

Hala w Przemyślu dość oldschoolowa i pamiętająca dawne czasy. Niestety, tych czasów nie pamięta już miejscowa publika, która ograniczała swoją aktywność tylko do buczenia oraz dwóch czy trzech okrzyków “Polonia!”. Szczęście w nieszczęściu – obyło się bez wuwuzel. Niemniej jednak po raz kolejny nie spotykamy się z negatywnym odbiorem na jakiejś hali. Nasz doping przeciętny, ale jak może wyglądać doping w 10 osób. Niemniej jednak przy bierności przemyskiej publiczności i raczej spokojnej gry naszych prezentujemy dwa nowe kawałki. Wydaje się, że będą to nowe hiciory.

Po meczu tradycyjna szkocja, kto wygrał mecz i kilka słów zamienionych z zawodnikami pod autobusem. No i dawaj z powrotem ponad pół tysiąca kilometrów. Czas mijał na dyskusji o jakości i szybkości odśnieżania jezdni, oraz dziecięcych zabawach K. latarką, którą dostał w zakupowej promocji. Niemiłą niespodziankę zrobił nam Pan Gessler i zamknął budę z maczankami w Krakowie. A szkoda.

We Wrocku meldujemy się w środku nocy. Niektórzy mimo szumnych zapewnień nie zdecydowali się na wizytę w “Przedwojennej”. Ostatni w domciu stawia się tradycyjnie twierdzowy wyjazdowicz B., który drogę tam i z powrotem okraszoną meczem zamknął w 24 godzinach. Szacunek!

relacja autorstwa Z. z drobnymi wstawkami od V.