Nie popaść w kompleksy

SKARPETYDLUGIEZHERBEM3Oglądając narodowy zryw przed dzisiejszym spotkaniem zastanawiam się, czy przypadkiem wrocławian nie dotknął przypadek małomiasteczkowych kompleksów. Co prawda jeszcze nie wąchamy skarpetek rywali, ani nie pierzemy ich narzutek meczowych, ale ilość odniesień na łączach do “Rumunów” mnie przeraża.

I tak jak Nobiles/Anwil kilkanaście lat temu był od nas znacznie “mniejszy” i w myśl zasady, że małe pieski głośno szczekał, tak dzisiaj to wrocławianie zdają się zamieniać rolami. Ci sami, których na meczu Śląska nie widziano od lat, w czasie kiedy “Rumuny” rosły w siłę do tego stopnia, że dla nich młyn w sile 100 osób, to mało.

Z bufonady Wrocław słynął od wieków, widać tego się nie zapomina. Oby się dzisiaj nie okazało, że to jedyne co nasi mieszkańcy pamiętają. W Orbicie nie raz udało się zrobić kocioł taki, że człowiek dostawał gęsiej skórki.

I to chciałbym sobie dzisiaj przypomnieć.

Przemyśl, 12.01.2013

kulon-przemyslNie ma w tym sezonie praktycznie bliskich wyjazdów. Gdyby nie pucharowe zmagania, regionalne losowania i mecze z Prudnikiem i Kłodzkiem, to na naszej mapie wyjazdowej zagościłaby tylko jedna wycieczka poniżej 200 km. Dokąd ta wyprawa, to wszyscy dobrze wiedzą i zapewne któraś z naszych mądrych głów napisze o niej niedługo. Tymczasem wybraliśmy się w najdalszy w historii naszego klubu kibica wyjazd do Przemyśla. Liczba oczywiście jak zwykle nie powalała a, że tuż przed wyjazdem zaczęły wypadać kolejne osoby, ostateczna liczba podróżników zatrzymała się – tak jak tydzień temu w Stargardzie – na okrągłej 10. Niekorzystne prognozy pogodowe sprawiły, że wyjechaliśmy znacznie wcześniej niż by na to wskazywał wujek google. I dobrze bo pierwszy raz od dłuższego czasu nie spóźniliśmy się na mecz jak to mamy w zwyczaju, a czasu na trasie i pod halą było tyle, że mogliśmy przyozdobić okolicę vlepkami i ponaparzać w szybę szatni naszych zawodników oraz stoczyć wojnę na śnieżki. Droga minęła na tyle spokojnie, że niektórzy z wyjazdowiczów ostatnie kilometry po prostu słodko przespali, inni z kolei podziwiali podkarpackie widoki. Najsmutniejszy był chyba F., który nie mógł odnaleźć sobie tarasu widokowego w celu napełnienia pamięci swojego smartphone’a zdjęciami wspomnianych krajobrazów. Pogrążony w smutku postanowił ulżyć sobie na naszym ulubionym odcinku specjalnym pod Krosnem i wykręcił czas o 1,5 minuty lepszy niż kolega P. podczas noworocznego wyjazdu.

Hala w Przemyślu dość oldschoolowa i pamiętająca dawne czasy. Niestety, tych czasów nie pamięta już miejscowa publika, która ograniczała swoją aktywność tylko do buczenia oraz dwóch czy trzech okrzyków “Polonia!”. Szczęście w nieszczęściu – obyło się bez wuwuzel. Niemniej jednak po raz kolejny nie spotykamy się z negatywnym odbiorem na jakiejś hali. Nasz doping przeciętny, ale jak może wyglądać doping w 10 osób. Niemniej jednak przy bierności przemyskiej publiczności i raczej spokojnej gry naszych prezentujemy dwa nowe kawałki. Wydaje się, że będą to nowe hiciory.

Po meczu tradycyjna szkocja, kto wygrał mecz i kilka słów zamienionych z zawodnikami pod autobusem. No i dawaj z powrotem ponad pół tysiąca kilometrów. Czas mijał na dyskusji o jakości i szybkości odśnieżania jezdni, oraz dziecięcych zabawach K. latarką, którą dostał w zakupowej promocji. Niemiłą niespodziankę zrobił nam Pan Gessler i zamknął budę z maczankami w Krakowie. A szkoda.

We Wrocku meldujemy się w środku nocy. Niektórzy mimo szumnych zapewnień nie zdecydowali się na wizytę w “Przedwojennej”. Ostatni w domciu stawia się tradycyjnie twierdzowy wyjazdowicz B., który drogę tam i z powrotem okraszoną meczem zamknął w 24 godzinach. Szacunek!

relacja autorstwa Z. z drobnymi wstawkami od V.