Zapowiedź Play Off

slask-kutno-v2AZS Kutno. Na dźwięk nazwy tej drużyny raczej żaden z kibiców polskiej koszykówki nie poczuje dreszczy na plecach. To nie Anwil, Prokom, ani Stal. To nawet nie Znicz Pruszków. Historia, historią, jednak na dzień dzisiejszy to właśnie ten rywal powinien zwiększyć dawkę adrenaliny we krwi.

Główny konkurent

Zespół z Kutna to w tej chwili rywal numer jeden w walce o upragniony awans do ekstraklasy. Solidny, złożony z niezłych zawodników, pod wodzą trenera, który wie o co chodzi w koszykówce. AZS ma też za sobą jedną z głośniejszych i szczelnie wypełnianych hal w pierwszej lidze. Łatwej przeprawy mieć nie będą, ale jeżeli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to w maju zobaczymy się w finale.

Niedzielny pojedynek będzie ważny z czysto psychologicznego punktu widzenia.

Rewanż

W Kutnie wojskowi wygrali nadspodziewanie wysoko. Potem był mini-rewanż w półfinale Pucharu PZKosz, ale jakoś ciężko jest traktować tamten wynik w pełni serio. Niemniej – Śląsk powinien chcieć udowodnić swoją wyższość i potwierdzić, że porażka z końca grudnia, to zwykły wypadek przy pracy. Z drugiej strony wicelider tabeli będzie zmotywowany, by udowodnić coś zupełnie przeciwnego.

Będą emocje?

Wrocławska publika może w tym sezonie czuć… lekki niedosyt. Bo niby lejemy wszystkich, ale emocji przy tym żadnych. Powyższe punkty gwarantują, że w niedzielę powinno być inaczej. Naprzeciw siebie staną dwie ekipy, które mogą pokazać przedsmak walki na miarę playoff. A te już za miesiąc.

Chętni, by do nas dołączyć na sektorze tradycyjnie prosimy dać znać na adres [email protected]

Kozaki z Mazowsza

Wstępnie.

Śląsk przegrał w sezonie 3 mecze – z Anwilem, z Kutnem w pucharze, oraz ze Spójnią inaugurację 1. ligi. Mecz ze Zniczem, który odbywał się w Orbicie, miał być więc okazją do śrubowania rekordu wygranych na tym poziomie rozgrywek. Klub zapowiadał, że na trybunach pojawi się kilka postaci związanych mniej lub bardziej w przeszłości (a może w przyszłości?) ze Śląskiem, co miało być dodatkowym bodźcem dla kibiców do pojawienia się przy Wejherowskiej. Trzeba jednak zauważyć, że byli gracze/trenerzy zawsze są obecni, czy to w Kosynierce, czy też Orbicie (np. w niedziele trenerzy/zawodnicy Zyskowski i Turkiewicz) natomiast nie wiem, kiedy ostatni raz we Wrocławiu był Raimonds Miglinieks, a ze łzą w oku zaobserwowano jego obecność. Czy obecność znamienitych gości podziałała? Chyba tak…

Połówka o 14:00.

Hala Orbita zapełniła się niemal w komplecie. Rzecz w tym, że jedynie jej połowa była udostępniona dla kibiców. Pewnikiem względy ekonomiczne o tym zdecydowały, bo o ile frekwencja na meczu z Anwilem była taka jak być powinna, to spotkania ze Stalą, AZS-em Szczecin już takie wesołe w tym temacie nie były. Podobny zabieg stosowany jest na meczach piłkarzy ręcznych, a czy na koszu w ostatnich latach również? W roku 2005 podczas spotkań o miejsca 5-8 z Astorią i Wisłą/Unią nie pamiętam, czy było właśnie tak jak wczoraj, czy po prostu “najwspanialsza w Polsce wrocławska publiczność” tak licznie się stawiła na tych niezwykle ważnych meczach, ale frekwencja była wówczas gorsza niż w niedzielę. Tym sposobem połowa trybun była przesłonięta starą sektorówką. Oczywiście przywołało to wspomnienia z przełomu wieków…

Kac Wrocław.

Mecze w niedziele z założenia są dla mnie złe, a mecze w porze obiadowej (albo i śniadaniowej…) są jeszcze gorsze, ale po kolei. Niedawno trenerzy Jankowski i Chudeusz zaaplikowali zawodnikom dość intensywne treningi, czego efektem były nad wyraz “ciężkie nogi” naszych graczy. Do tego ambitna postawa graczy Znicza sprawiła, że w trzeciej karcie mogliśmy zacząć się zastanawiać przez chwilę, czy po meczu dopiszemy sobie 1 zamiast 2 punktów. Podobnie było podczas meczu z MKS-em Dąbrowa Górnicza, z tym że rywal z zagłębia usadowił się w górnej połówce tabeli, natomiast od graczy Znicza powoli oddala się perspektywa uczestnictwa w dalszym etapie rozgrywek. W naszych szeregach znakomita większość zaaplikowała sobie intensywne… efektem, czego były dość “ciężkie głowy” i nad wyraz osłabione organizmy. Chyba już zaczyna się myślenie o play offach…

Chłopaki z Żylety

Gdybym nie stał 3 metry od zaistniałej sytuacji nie uwierzyłbym, bo zdarzenie stricte z kategorii fantasy, że sam mistrz Tolkien by się nie powstydził. Pewien dżentelmen z Pruszkowa, starszy wiekiem jegomość, zagadnął naszą koleżankę jakoby “znała chłopaków z Żylety”. Nie wiem czy dama zareagowała tak bo ja bym na pewno to uczynił, ale nieco zdezorientowana przyprowadziła ów Pana do nas. W krótkiej rozmowie z kolegą wydającym się jej najbardziej kompetentnym do takowej, wyraził on prośbę o krzyknięcie “czegoś” do kończącego karierę Dominika Czubka pamiętającego czasy “wielkiej Mazowszanki”. J. z uśmiechem od ucha do ucha poinformował, że to raczej nie przejdzie… Nie mniej jednak gratulujemy Dominikowi Czubkowi pięknej kariery usłanej wieloma sukcesami, jak i wiernością klubowi z Pruszkowa.

Złotousty.

Nagroda za wypowiedź dnia wędruje do Michała Gabińskiego za szczerość i zdrowy osąd postawy swojej i kolegów po meczu podczas “przybijania piątek”. Nie zacytujemy bo i tak zbyt dużo przeklinamy o czym poinformował nas ojciec jednego z młodocianych kibiców

Goście, goście.

Po 10 latach (bez 2 miesięcy) we Wrocławiu pojawili się kibice z Pruszkowa. Najważniejsze pytanie jakie sobie niektórzy zadawali, brzmiało czy wzięli korepetycje z matematyki i podstawowych zasad savoir-vivre’u. Tak, wzięli. Potrafią policzyć do 8, a więc pierwszą klasę zaliczyli, zachowanie wzorowe, grzeczni i cichutcy. (Tłumaczę i objaśniam tęgim umysłom, że nie chodzi mi o momenty kiedy wbijali się ze swoim dopingiem w naszą ciszę) Zupełnie inni niż w Pruszkowie. Może cywilizacja uszlachetnia?

13.02.2013, Dąbrowa Górnicza

285741_396794473750280_102159778_n13.02, środa, godz. 19 – termin byle jaki, ale w związku z tym, że mecz dla nas ważny, to zbieramy się w 15 osób (jak się nagle okazało w 14) i trzema bolidami z różnych części miasta wyruszamy w kierunku Dąbrowy Górniczej.

Pogoda jak termin, byle jaka, ale jak na takie warunki nawet szybko udaje się dojechać do autostrady. Po kilkunastu kilometrach w jednym z bolidów psikusa postanawia sprawić silniczek od wycieraczek, które to stanęły w miejscu i żadne próby reanimacji nie pomagały. Tak więc, jak łatwo się domyśleć, widoczność przez przednia szybę była zerowa i tutaj szacun dla kolegi W., który to z małym wsparciem, postanowił w tak ekstremalnych warunkach jechać dalej. Musieliśmy się zatrzymywać na każdej stacji w celu umycia przedniej szyby oraz wykonania różnych zabiegów, które to miały ożywić wycieraczki. Niestety bezskutecznie. W tak oto ekstremalnych warunkach meldujemy się pod halą MKS-u na kilka minut przed meczem.

Długa kolejka do kas pozwala myśleć, że całkiem ładna i nowoczesna hala będzie zapełniona. Jak się okazało na miejscowej publiczności nie zrobiło wrażenia, że przyjeżdża legenda polskiej koszykówki i ledwo zapełnili dolne sektory. Doping: jak na nas uważam całkiem przyzwoity, co potwierdził miejscowy spiker, który po próbach rozruszania dąbrowskiej publiki spotkał się tylko z naszym odzewem, czego też nie omieszkał skomentować – coś w rodzaju: oni mogą, a my co?

Miejscowa ekipa to może kilkanaście osób w barwach plus bęben. Doping w 90% skupiał się na znanym i lubianym w pewnych kręgach “defense klap klap klap“.

Mecz zacięty od początku do końca. Nie było chwili oddechu w postaci 20 punktowej przewagi, do której to zdążyliśmy się przyzwyczaić. Mogę śmiało stwierdzić, że jeden z trudniejszych do tej pory. Nie zmienia to jednak faktu, że wygraliśmy, bijając przy okazji “rekord wszech czasów” 22 zwycięstwem z rzędu.

Po meczu tradycyjnie już szkocja, kto wygrał mecz?, piąteczki z zawodnikami połączone z wzajemnymi podziękowaniami. Wyjście z hali opóźnia nam ochrona, która to na polecenie miejscowych służb mundurowych odprowadza nas do samochodów czekając tam przez chwilę w nadziei, że będą mogli z nami podjechać do granic miasta. Ochrona w ogóle stanowiła ciekawą zbieraninę, przewrażliwioną jakby przybyło stado Hunów i reagującą nawet… na niezadowolenie z decyzji sędziego.

Powrót zaczęliśmy od całkiem zabawnej sytuacji: otóż nawigacja w jednym z bolidów postanowiła poprowadzić nas w mazowieckie pomimo, że mecz z drużyną z tamtych rejonów dopiero parę dni później i to u nas. Szybko jednak zastępujemy elektronikę zdrowym rozsądkiem i kierujemy nasze bolidy w odpowiednia stronę.

Po drodze wspólna “dietetyczna” kolacja w jednej z przydrożnych restauracji, uzupełnienie zapasów na drogę w sklepie na stacji, wojna na śnieżki, w której to zwycięża przez nokaut załoga bolidu bez wycieraczek.

W spokojnym powrocie do domu pomogły nam czary w postaci niewidzialnej wycieraczki, którą to w końcu udało się kupić za niemałe pieniądze w wyżej wymienionym sklepie na stacji. Fakt ten utwierdził nas tylko w przekonaniu, że normalne wycieraczki wcale nie są potrzebne.

Cali i zdrowi meldujemy się po 24 we Wrocku, ostatni bolid dojeżdża do domu również w dobrej formie jak wnioskuję po 1 w nocy.

Relacja autorstwa P.

Aukcja jak nie aukcja

Walentynki to takie dziwne, zapożyczone święto, które jedni uwielbiają, inni nienawidzą. Za komercyjną otoczką znajdzie się jednak czasem coś pozytywnego – a za taką należy uznać akcję charytatywną.

Jak na razie wpłacone sumy nie powalają. Z jednej strony to smuci, a z drugiej nie dziwi, bo zasady całej zabawy są dość mętnie wytłumaczone. Dlatego poniżej przyspieszony kurs:

1. Nie ważne czy wygrasz

To, czy wygrasz randkę się nie liczy. Zwycięzcami tej zabawy mają być dzieci, których życie będzie ratować wyposażany za te pieniążki szpital. Dlatego po pierwsze – nie trzeba przebijać najwyższej oferty. Równie dobrze można wpłacić złotówkę. Liczy się suma i cel na który zostaną przeznaczone kwoty.

2. Możesz pozostać anonimowy

Jesteś facetem i wstydzisz się wpłacać na “randkę” z koszykarzem? Możesz się podpisać dowolnie.

Screen Shot 2013-02-12 at 10.53.17 AM

3. Wpłać jak lubisz

Przelew? Karta płatnicza? Do wyboru, do koloru.

Screen Shot 2013-02-12 at 10.54.55 AM

4. Kto wygrywa?

Dzieciaki. Raz już udało nam się sprawić uśmiech na twarzy małego dzieciaka – i to było bezcenne.

Zabawić się z zawodnikiem będzie mógł ten, kto da najwięcej, ale to tylko wisienka na torcie. Najważniejsze są liczne wpłaty drobnych kwot – zatem, do dzieła!

Obdarować można dzięki Bochenowi, Mrokowi i Diduszce.

Siła liczb

wks-slask-wroclaw-anwil-wloclawekMecz z Anwilem rozbestwił niektórych do stwierdzeń, że czas przenosić się do Ludowej/Stulecia. Nazywa się go też dowodem na utęsknienie wrocławian do koszykówki i Wielkiego Śląska. Czas to potwierdzić.

Fatalna pora

Godzina 14 świetnie się nadaje, by siąść do obiadu, a nie trybunie w Hali Orbita. Z drugiej strony, tak wielkie poświęcenie czeka nas po raz ostatni – bo to ostatni z dni meczowych łączonych z grą Turowa we Wrocławiu. A poświęcić się warto.

Komplet podczas “świętej wojny” większości nie zdziwił – napompowana atmosfera przed meczem, stary dobry znajomy, chęć zobaczenia na co stać nasz zespół na tle rywala z ligi wyżej. Nie mniej, te trzy tysiące na trybunach są dziś jak karta przetargowa.

Mecz ze Zniczem Pruszków może zbudowany efekt albo zepsuć… albo wybić na wyżyny. Trzy tysiące ludzi na pierwszej lidze. Lidze, w której niektóre kluby grają w kompletnie amatorskich halach, przy których Kosynierka to nowoczesny obiekt. Gdzie odwiedzamy głównie pustawe i smutne trybuny. Trzy tysiące ludzi na ligowej szarzyźnie, na zapleczu ekstraklasy.

Jeżeli w niedzielę będzie pięknie, to jak będzie w ekstraklasie?

Nic się samo jednak nie zrobi. Jeżeli Ciebie zabraknie na meczu, to nie miej później pretensji, że nie gramy przy takich trybunach, albo w takich meczach. Bo to zależy od nas. I od Ciebie.

Tradycyjnie zapraszamy do nas na sektor K. Zamówienia na bilety przyjmujemy pod stałym adresem [email protected].