Działa Navarony
old school good style
To już jest koniec
Pisaliśmy z lekkim opóźnieniem, na które wpływ miało kilka czynników (weekend, praca, morze :), ale nadrobiliśmy zaległości i udało się stworzyć ostatnią relację z zakończonego sezonu 20012/2013. Tytuł tej notki to z jednej strony metafora, a z drugiej stwierdzenie wprost i nazwanie rzeczy po imieniu - tego co się działo sobotnim rankiem (a może południem/popołudniem) w głowach większości z nas. Jednakże nie będzie tutaj o filmie, skądinąd bardzo dobrym, a o zabawie, śpiewach i sporcie. Awans do ekstraklasy wiązał się z różnorakimi obchodami i świętowaniem tegoż sukcesu. Swoje 5 minut mieli Ci którzy byli w Krośnie, mieli je również koszykarze np. na stadionie podczas meczu Ślask Wrocław - Wisła Kraków. Zaprezentowali się w przerwie na murawie z pucharem za zwycięstwo 1 ligi. Niemniej jednak nie wszystkim udało się dotrzeć na ostatni mecz play-off i na wzór zeszłorocznej imprezy, postanowiliśmy własnymi siłami zorganizować grilla na zakończenie sezonu. Honorowymi gośćmi mieli być główni bohaterowie awansu do PLK. Niestety termin mocno posezonowy sprawił, że zanotowaliśmy gorszą niż rok temu frekwencję kadry zawodniczo-trenerskiej - co nie znaczy, że było mniej wesoło, a wszystkim obecnym dziękujemy za przybycie. Zwłaszcza jednemu zawodnikowi z drugiego końca Polski (gdzie żubry, bobry i łosie biegają po drogach), który został we Wrocławiu tylko po to, żeby z nami świętować.
Największy zawrót głowy mieli organizatorzy imprezy czyli Z. (w piątek z tej okazji wziął wolne w pracy) K. i P., którzy do ostatniej chwili dopinali wszystko na ostatni guzik, tak aby zadziałało jak w zegarku. Ile trzeba się nalatać, namęczyć i zwyczajnie nawkurwiać przy zwykłym grillu (no może nie takim zwykłym, bo frekwencja oscylowała w okolicy 100 osób) wiedzą tylko oni, ale że wszystko wyszło niemal perfekcyjnie należą im się brawa, gratulacje i podziękowania. Grill jak grill, każdy pomyśli - browar, mięcho itd., aczkolwiek hitem okazał się pomysł R. Wobec braku możliwości sensownego wypożyczenia lodówki, której zadaniem było zapewnić odpowiednią temperaturę płynów orzeźwiająco-rozweselających, zakupiono chłodziarko-zamrażarkę (firmy Indesit…) za 100,00 zł. Pomysły odnośnie dalszego jej wykorzystania były dość ciekawe, ale ostatecznie została przekazana prawdziwemu gospodarzowi Kosynierki, dzięki czemu ok. 30 kotów będzie miało gdzie przechowywać swój Whiskas.
Podziękowania należą się również dla KS Falko Rzeplin za to, że było gdzie usiąść i na czym odpowiednio zarumienić mięsko. Dziękujemy i życzymy awansu do okręgówki po wczorajszym korzystnym wyniku z Burzą Chwalibożyce.
Rewanż jest nasz!
Cała maskarada rozpoczęła się podobnie jak po awansie do 1 ligi, czyli meczem w piłkę nożną z zawodnikami Śląska (w składzie: Paweł Bochenkiewicz, Marcin Janusiak, Kacper Kowalski, Maksym Kulon, Norbert Kulon, Krzysztof Sulima + trener Radosław Hyży). Nasz skład w porównaniu do ubiegłorocznego diametralnie się zmienił - dwóch zawodników nie było wcale, trzech przybyło za późno na imprezę, tylko jeden grał, a ostatni ze względów zdrowotnych musiał zadowolić się posadą trenera (złośliwi twierdzą, że przyjemniej się go w tej roli oglądało). Pomimo tak znaczącej przebudowy drużyny, z optymizmem podchodziliśmy do meczu, spodziewając się mniejszej porażki niż rok temu (nie wszyscy, bo zawodnikiem, który wystąpił ponownie, był bramkarz…). Zagraliśmy na malutkie bramki, co nie było bez znaczenia dla końcowego wyniku, gdyż nie pozwoliło wykorzystać przewagi warunków fizycznych w takim stopniu jak by tego oczekiwali koszykarze.
Poprzednim razem dostaliśmy baty 2-7, w tym roku wynik po ostatnim gwizdku brzmiał: 5-2 dla nas! Hat-tricka ustrzelił M., przy wydatnej pomocy Żubra z drużyny przeciwnej, dodatkowo D., a jedną bramkę dołożył Y. (bramkarz) trochę rehabilitując się za 9 szmat wpuszczonych łącznie w obu meczach. W drużynie pokonanej do siatki Kosynierów trafiali: Żubr, Maksym oraz Bochen, którego gol nie został uznany, ze względu na to, że piłka nie zmierzała w światło bramki, dopóki ta bramka nie została przesunięta przez sabotażystów. Odświeżenie składu jednak nam pomogło, dodatkowo większymi zdolnościami motywacyjnymi wykazał się nasz trener H. Trener przeciwników (również H.) ograniczył się do podawania napojów wspomagających, które jak widać skutki miały zgoła odmienne od zamierzonych. Po meczu nie było zwyczajowej wymiany koszulek, gdyż wszyscy spieszyli się na gwóźdź programu jakim był rozgrzewający się do czerwoności ruszt z dobrami wszelakimi, a jedynie trenerzy wymienili uprzejmości dotyczące założeń taktycznych zwieńczone filiżanką herbaty na środku boiska.
Mistrz grilla, kolejne pożegnanie i dachołazy.
A co się działo dalej? Najpierw kilka suchych faktów:
- impreza trwała od 16 do 5 rano, kiedy ostatni meserszmit przybił gwoździa,
- Skonsumowano 50 kg mięsa i ok. 300 litrów napojów… różnych,
- na imprezie zameldowało się niecałe 100 osób,
- spalono 20 kg węgla.
Kiedy wszyscy zaspokoili pierwsze pragnienie i głód, sportowcy wrócili z meczu, a ostatni spóźnialscy zaszczycili nas swoją obecnością, wzorem ubiegłorocznym uhonorowaliśmy zawodników pamiątkowymi medalami za awans. Przy okazji nie obyło się bez krótszych i dłuższych przemów, które zapewne zapadną w pamięć wszystkim słuchaczom (których wspomniana pamięć jeszcze nadawała się do rejestrowania czegokolwiek). Osobną - według niektórych najważniejszą - nagrodę otrzymał G., który za Śląskiem w tym sezonie przejechał ok. 11 tys km, notując 17 wyjazdów. Brawo. A gdzie reszta? Następnie - obowiązkowe sesje, rozmowy, wywiady i autografy, aż nam Kogut wpadł na pomysł, aby po raz kolejny pożegnać Kosynierkę. To już chyba trzeci raz w ciągu miesiąca… I zrobiło się pusto przed halą, a trybuny zagrzmiały jak podczas najważniejszych meczów sezonu, a bardzo mocno w tym pomogły zawodnicze gardła.
Poziom zadowolenia wzrastał wraz z… zachodzących słońcem. Kiedy już całkiem się ściemniło, obietnice Mateusza Płatka o wspinaczce po kolejnym awansie, postanowiła zrealizować nad wyraz rozbrykana grupka ekshibicjonistów. W momencie ukazania się na daszku pierwszych rozśpiewanych alpinistów, kolejni amatorzy wspinaczki zapragnęli spojrzeć na imprezę z góry i trwało to dobre 30 minut, gdy ktoś wdrapywał się z okrzykiem na ustach świętując ten sukces. Hitem (po raz kolejny) okazał się sławny już we Wrocławiu lej skonstruowany przez F. Niektórzy byli tak łapczywi, że wypełniali go dwoma napojami, a po kilku takich degustacjach musieli udać się na poobiednią drzemkę na pobliskich ławkach.
W miarę upływającego czasu liczba świętujących zaczęła się zmniejszać, ale najwytrwalszych nie doceniono i w momencie, kiedy dla niektórych zabawa dopiero zaczynała się zaczynać, okazało się, że czas przewidziany na zabawę w Kosynierce dobiegł końca. Zastosowano jednak szereg metod perswazji, z których najskuteczniejsza jak zwykle okazała się bardzo dobrze znana w sporcie - korupcja. I świętowanie bez przeszkód mogło trwać dalej, aż do momentu, gdy pragnienie znacznej większości zostało zaspokojone. Kilku desperatów przetrwało jeszcze dłużej, w związku z czym postanowili pozwiedzać Wrocław i skończyli przygodę dopiero po wchodzie Słońca i spożyciu popularnego ostatnio tatara. Pewnie dlatego, że organizatorzy nie przewidzieli surowego mięsa na miejscu.
Chyba wszyscy zgodnie stwierdzili, że przedsięwzięcie się udało, a podziękowania i pytania “Kiedy powtórka?” zaczęły napływać już następnego ranka, kiedy niektórzy jeszcze nie wiedzieli, gdzie się znajdują. Mamy nadzieję, że jeszcze lepiej będzie przy kolejnym podejściu, a najlepiej, jeśli powód do świętowania będzie równie dobry. Za rok, a może dwa Śląsk mistrza Polski ma…