Dąbrowa Górnicza, 20.12.2014
Zdynjo
Pomimo tego, że musieliśmy ZAPŁACIĆ za autostradę, benzynę i bilet na mecz, postanowiliśmy sprostać zadaniu i udać się na mecz do Dąbrowy Górniczej. Droga łatwa, szybka i przyjemna, chociaż stojąca pod hasłem “daj szkopowi długimi”, “rób go prawym” i, wbrew pozorom łatwości trasy, wyścigiem z czasem aby zdążyć na mecz.
W przeciwieństwie do naszej poprzedniej wyprawy do Dąbrowy, kiedy to ochrona w połowie pierwszej kwarty chciała wyprowadzić połowę naszej grupy, tym razem wykazała się całkowitym olewatorstwem (i dobrze!) w stosunku do nas i nie przeszkadzali nam od wejścia do momentu opuszczenia hali na której meldujemy się ostatecznie w 17 osób. Niestety, Dąbrowa Górnicza na scenie kibicowskiej nie istnieje - ich siedzący młynek w postaci kilku osób zaprezentował bogaty repertuar trzech (!) okrzyków - “Dąbrowa Górnicza”, “difęs” i “drukarze”.
Sam mecz - brakuje słów, którymi można by go określić i w tym momencie powinno się postawić wielokropek, ale… Nie jesteśmy koszofanami, niejednokrotnie stawaliśmy z podniesionym czołem, kiedy Śląsk dostawał baty od AWFów czy innych Prudników. Tak było i tym razem, ale sobotni mecz był przesadą, która nie pozwala przejść obok niego obojętnie. Liczba błędów, strat, bezradności i idiotycznych decyzji niezrozumiałych dla największych koszykarskich ignorantów, przeszła wszelkie pojęcie. I nawet nasz ulubieniec, sędzia Trawicki, nie musiał się specjalnie męczyć, aby nam zrobić kuku. Humory poprawił nieco nasz kolejny faworyt - Mój Kuba - który tak bardzo chciał się pokazać, że złapał dwa dachy i wyleciał na trybuny. Niemniej jednak, mecz przerżnęliśmy na własne życzenie. Oby wyszła z tego nauczka na przyszłość i może do kogoś w końcu dotrze, że na jednym zawodniku drużyny się nie zbuduje.
Ale nic to, walczymy dalej i oby to był tylko wypadek przy pracy zwiastujący dobre chwile po świętach. Zły nastrój minął jeszcze przed Katowicami, a opowieści o seryjnych mordercach skutecznie oddaliły negatywną atmosferę tego meczu. Na koniec dołączamy się do życzeń Radka Hyżego - odpocznijmy w najbliższych dniach i wróćmy silniejsi, bo “nie samym basketem człowiek żyje”.