Złe dobrego początki…
Notka ta zbiegła się w czasie z nadchodzącymi wyborami samorządowymi, więc pozwolę sobie na przypomnienie pewnych faktów z nowoczesnej historii Wrocławia. Cztery lata temu spotkało się dwóch sympatyków rozporządzania nie swoimi funduszami — pewien „biznesmen” lubujący się w przebieraniu za pajaca, wydający pieniądze matki i brata oraz postrach tramwajarzy, który akurat wtedy szykował się do rozpoczęcia trzeciej kadencji i marnowania pieniędzy wrocławian. Powołali oni do życia abominację, która szczęśliwie rozpadła się po zaledwie roku i roztrwoniła „jedynie” dwa miliony złotych z kieszeni nas wszystkich. Jeszcze urzędujący prezydent naszego miasta określał się mianem wielkiego przyjaciela Śląska. Zapomniał o tym jednak w latach kolejnych, kiedy WKS Śląsk Wrocław, powoli zmierzający do ekstraklasy, potrzebował jego wsparcia. Pozostawiam to do przemyślenia przed nadchodzącym weekendem.
Wracając do tematu — drugi z panów, którego nazwijmy „Błaznem”, w 2012 roku — po katastrofie, która spotkała jego sztuczny twór, był już obrażony na cały świat. W związku z tym, kiedy jego WKK Wrocław w pierwszej lidze podejmowało nasz WKS, postanowił zrobić na złość i podnieść cenę biletu dla kibiców gości do 40,00 zł. Przypominam, że w tamtych czasach bilety kosztowały tam 5,00 zł. Poza rodzinami i przyjaciółmi zawodników, przysłowiowy pies z kulawą nogą nie chciał zawitać na inne mecze niż „derbowe”, właśnie ze Śląskiem. Po usłyszeniu błazeńskiej oferty wybuchnęliśmy śmiechem i postanowiliśmy oglądać mecz przed halą. Klub WKS Śląsk Wrocław zapłacił jednak haracz w naszym imieniu i ostatecznie weszliśmy po pierwszej kwarcie, która odbyła się przy akompaniamencie pisku butów na parkiecie.
Tu kończą się tak długo opisywane przeze mnie złe początki, a zaczyna bardzo dobra część historii, która z tego wyniknęła. Każdy z nas „zaoszczędzone” pieniądze postanowił przeznaczyć na cele charytatywne. Zebraliśmy równowartość naszych biletów i zaczęliśmy poszukiwania potrzebujących. Pomysłów było kilka, ale dość szybko udało się ustalić, że wśród naszych „przyjaciół nie-Kosynierów” znajduje się wolontariuszka fundacji „Mam marzenie”. Organizacja ta zajmuje się pomocą dość nietypową. Jej przedstawiciele organizują spotkania z dziećmi cierpiącymi na choroby poważnie zagrażające życiu, a następnie próbują ustalić, jakie „przyziemne” marzenia mają ci pacjenci, którzy spędzają większość czasu w przytłaczających szpitalach. Następnie poszukują osób, które są w stanie finansowo wspomóc realizację wspomnianych marzeń. Pozornie wydaje się to mniej ważne od leków bądź terapii, ale według rodziców jest nieocenione. Pomaga oderwać się od przykrej rzeczywistości, wywołuje na twarzach dzieci uśmiech, którego potrzebują, aby mieć siłę do dalszej walki z chorobą.
Pierwszym „naszym” marzycielem był trzyletni (wtedy) Krzyś, który pragnął terenowego samochodu na akumulator, w dodatku koniecznie ZIELONEGO. Nie mogliśmy przejść obojętnie obok chłopca pragnącego prezentu w barwach Śląska. Dzięki dyscyplinie w naszych szeregach, pieniądze zostały zebrane błyskawicznie (większość pod wspomnianą halą cyrkową), więc wystarczyło zamówić wymarzonego dżipa i dostarczyć Krzysiowi. Uśmiech na twarzy budzi wspomnienie wyścigu z czasem przy składaniu samochodu — nie dało się tego zrobić wcześniej, bo zamawiający kolega otrzymał części (znacznie więcej niż przewidzieliśmy) kurierem do pracy i prosto stamtąd pędził na spotkanie z realizacją. Jak wiadomo, jesienią dosyć szybko robi się ciemno, więc można powiedzieć, że pierwszy zapłon nastąpił już „w nocy”. Krzyś na początku był trochę nieśmiały, ale tylko do momentu, kiedy tata wsadził go do nowej terenówki. Wtedy w chłopcu obudził się demon prędkości, który ma potencjał, żeby w przyszłości zrobić karierę w off-road. Było to nasze pierwsze takie spotkanie i na początku czuliśmy się jeszcze mniej pewnie niż Krzyś — nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Po pierwszym wybuchu jego radości, byliśmy pewni, że będzie to niezapomniane przeżycie. Dla chłopca i jego rodziców, ale także dla nas. Z perspektywy czasu, bardzo nas cieszy, że ta historia potoczyła się dobrze (http://krzysioszachnowicz.pl/pl/aktualnosci.html). Naszym marzeniem jest, żeby wszyscy „nasi” podopieczni tak dzielnie wygrywali walkę z chorobą.
Zdjęcia i relacja wolontariuszki fundacji: http://www.mammarzenie.org/marzyciele/4679-Krzys/.
W zeszłym miesiącu ponownie udało nam się zmobilizować i spełnić marzenie podopiecznego fundacji „Mam marzenie”. Urzekło nas to, że pięcioletni Kubuś potrzebował telewizora do grania w „Mortal Kombat”. Dzięki dobrowolnym wpłatom niektórych członków naszego stowarzyszenia i kilku „przyjaciół nie-Kosynierów”, dosyć szybko udało się zebrać potrzebne pieniądze. Nieco trudniejsze okazało się umówienie dogodnego terminu spotkania pomiędzy cyklami chemii Kubusia. Pierwotnie planowaliśmy dowieźć prezent do domu chłopca w Paczkowie, żeby został od razu przetestowany, ale ruchomy termin wizyty w klinice i zbliżający się 1 listopada krzyżowały nam szyki. W związku z tym zdecydowaliśmy się, wraz z rodzicami oraz przedstawicielami fundacji, na realizację marzenia w klinice. Z naszej strony obawialiśmy się przemęczenia chłopca, ale zamiast tego przeżyliśmy szok… Do zarezerwowanej na tę okoliczność biblioteki w pewnym momencie wpadło małe tornado — nie da się inaczej opisać Kuby. Przybijał wszystkim piątki, jakby nas znał od urodzenia, ucieszony biegał i skakał po całym pomieszczeniu, grał w koszo-siatko-piłko-nogę balonikami. O dziwo udało się na kilka minut zatrzymać go przy stole i poukładać klocki LEGO, które dostał od wolontariuszek (motyw przewodni to oczywiście ninja — jak ulubieni wojownicy marzyciela z gry, Scorpion i Sub-Zero). Po spotkaniu stwierdziliśmy, że gdyby nasi piłkarze i koszykarze wykazywali w tym sezonie chociaż połowę takiej energii jaka drzemie w tym chłopcu, to podwójne mistrzostwo mamy w kieszeni i możemy przymierzać się do powtórki świętowania z 2012 roku. Nazajutrz dostaliśmy wiadomość, że jeszcze tego samego dnia, po powrocie do domu, Kubuś już grał w „Mortal Kombat”, korzystając z Kinecta i nowego TV.
Zdjęcia i relacja wolontariuszki fundacji: http://www.mammarzenie.org/marzyciele/5945-Kuba/.
Zachęcamy Was do tego, żebyście również spróbowali wspomóc fundację – np. mobilizując swój zespół w pracy lub znajomych ze szkoły/studiów. Potrzebujących marzycieli jest wielu. Tutaj aktualne dane tylko z naszego województwa: http://www.mammarzenie.org/marzyciele/poczekalnia/oddzial/wroclaw/. Zbliżają się rozliczenia, więc pomyślcie o 1% podatku. Wydaje się to niewiele, ale między innymi dzięki temu, rodzice Krzysia mogli udać się z nim na terapię za granicę — bez tego nie miałby szans na tak sprawną walkę z chorobą i prawdopodobnie do dzisiaj spędzałby połowę każdego roku w polskich szpitalach.
Mamy nadzieję, że będzie nas coraz więcej na sektorze, a co za tym idzie, częściej będziemy mogli wspierać podobne inicjatywy. Jeszcze w tym roku powinno nam się udać zrobić coś dobrego dla najmłodszych, ale o tym przekonacie się podczas meczów Śląska Wrocław, w hali Orbita.