kosynierzy.info

Urodzeni, żeby kibicować

kosynierzy.info

Przerwa w wakacjach

admin

Karta zgłoszenia drużynyOd jutra w Kosynierce gratka dla miłośników koszykówki młodzieżowej, śledzenia młodych talentów i wynajdywania przyszłych idoli tłumów. Zagrają przedstawiciele roczników 1999 oraz 2001, a jednym z rywali będzie francuskie BCM Gravelines.

Serdecznie zapraszamy na Mieszczańską, by dopingować najmłodszy narybek Śląska.

14.06 (piątek)

(16:15) WKS Śląsk Wrocław vs UKS Wojan Pawłowice (19.45) WKS Śląsk Wrocław vs BCM Gravelines/Francja

15.06 (sobota)

(14.30) WKS Śląsk Wrocław vs WKK Wrocław (16.15) WKS Śląsk Wrocław vs Gimbasket Wrocław

16.06 (niedziela)

(12.00) WKS Śląsk Wrocław vs BCM Gravelines (13.30) WKS Śląsk Wrocław vs Gwardia Wrocław

Pełny terminarz dostępny jest na stronie Śląska Wrocław.

Nagroda za wytrwałość

admin

mistrz2Degradacja do II ligi, blisko rozwiązania klubu. Potem plan odbudowy i trzykrotne otarcie się o awans do ekstraklasy. W końcu sam awans, w drugim sezonie brąz, a teraz złoto. W Zielonej Górze mają powody do dumy.

Problem: dla kogo medal?

Zastal… czy Stelmet? Jeżeli dodanie sponsora do nazwy to jej szmacenie, to jak nazwać zastąpienie samej nazwy? Nie mówiąc o herbie… Wielka szkoda, że zielonogórzan tak skrzywdzono. Ktoś mógłby powiedzieć: ale co nas to obchodzi? Otóż obchodzi, bo jeżeli coś może się wydarzyć u kogoś innego, to może i u nas. Problem z herbem już się nam zresztą w historii wydarzył i odbija się czkawką do dziś. Do “ratlerka” nie przyznają się również we Włocławku, ale takowym klub się oficjalnie firmuje.

Niestety, nie każdy umie się uczyć na błędach innych.

Zazdrość

Trzy lata temu, egzystując w bylejakości, zazdrościłem Zastalowi awansu. Tego szału radości, smaku awansu, szaleńczego amoku. Udało nam się to przeżyć teraz dwukrotnie i chyba nikt z nas się nie obrazi, jeśli sportowo będziemy kontynuować “naśladowanie” Zastalu.

Tylko sportowo.

Pytanie o herb

Wiele osób wyczekuje nad klawiaturami ingerencji w herb Śląska, żeby nam dokopać przez kabel. Tymczasem wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że takiej ingerencji nie będzie. Logo spółki swoją drogą, a herb klubu swoją. I bardzo dobrze.

Działa Navarony

old school good style

To już jest koniec

Pisaliśmy z lekkim opóźnieniem, na które wpływ miało kilka czynników (weekend, praca, morze :), ale nadrobiliśmy zaległości i udało się stworzyć ostatnią relację z zakończonego sezonu 20012/2013. Tytuł tej notki to z jednej strony metafora, a z drugiej stwierdzenie wprost i nazwanie rzeczy po imieniu - tego co się działo sobotnim rankiem (a może południem/popołudniem) w głowach większości z nas. Jednakże nie będzie tutaj o filmie, skądinąd bardzo dobrym, a o zabawie, śpiewach i sporcie. Awans do ekstraklasy wiązał się z różnorakimi obchodami i świętowaniem tegoż sukcesu. Swoje 5 minut mieli Ci którzy byli w Krośnie, mieli je również koszykarze np. na stadionie podczas meczu Ślask Wrocław - Wisła Kraków. Zaprezentowali się w przerwie na murawie z pucharem za zwycięstwo 1 ligi. Niemniej jednak nie wszystkim udało się dotrzeć na ostatni mecz play-off  i na wzór zeszłorocznej imprezy, postanowiliśmy własnymi siłami zorganizować grilla na zakończenie sezonu. Honorowymi gośćmi mieli być główni bohaterowie awansu do PLK. Niestety termin mocno posezonowy sprawił, że zanotowaliśmy gorszą niż rok temu frekwencję kadry zawodniczo-trenerskiej - co nie znaczy, że było mniej wesoło, a wszystkim obecnym dziękujemy za przybycie. Zwłaszcza jednemu zawodnikowi z drugiego końca Polski (gdzie żubry, bobry i łosie biegają po drogach), który został we Wrocławiu tylko po to, żeby z nami świętować.

Największy zawrót głowy mieli organizatorzy imprezy czyli Z. (w piątek z tej okazji wziął wolne w pracy) K. i P., którzy do ostatniej chwili dopinali wszystko na ostatni guzik, tak aby zadziałało jak w zegarku. Ile trzeba się nalatać, namęczyć i zwyczajnie nawkurwiać przy zwykłym grillu (no może nie takim zwykłym, bo frekwencja oscylowała w okolicy 100 osób) wiedzą tylko oni, ale że wszystko wyszło niemal perfekcyjnie należą im się brawa, gratulacje i podziękowania. Grill jak grill, każdy pomyśli - browar, mięcho itd., aczkolwiek hitem okazał się pomysł R. Wobec braku możliwości sensownego wypożyczenia lodówki, której zadaniem było zapewnić odpowiednią temperaturę płynów orzeźwiająco-rozweselających, zakupiono chłodziarko-zamrażarkę (firmy Indesit…) za 100,00 zł.  Pomysły odnośnie dalszego jej wykorzystania były dość ciekawe, ale ostatecznie została przekazana prawdziwemu gospodarzowi Kosynierki, dzięki czemu ok. 30 kotów będzie miało gdzie przechowywać swój Whiskas.

Podziękowania należą się również dla KS Falko Rzeplin za to, że było gdzie usiąść i na czym odpowiednio zarumienić mięsko. Dziękujemy i życzymy awansu do okręgówki po wczorajszym korzystnym wyniku z Burzą Chwalibożyce.

Rewanż jest nasz!

Cała maskarada rozpoczęła się podobnie jak po awansie do 1 ligi, czyli  meczem w piłkę nożną z zawodnikami Śląska (w składzie: Paweł Bochenkiewicz, Marcin Janusiak, Kacper Kowalski, Maksym Kulon, Norbert Kulon, Krzysztof Sulima + trener Radosław Hyży). Nasz skład w porównaniu do ubiegłorocznego diametralnie się zmienił - dwóch zawodników nie było wcale, trzech przybyło za późno na imprezę, tylko jeden grał, a ostatni ze względów zdrowotnych musiał zadowolić się posadą trenera (złośliwi twierdzą, że przyjemniej się go w tej roli oglądało). Pomimo tak znaczącej przebudowy drużyny, z optymizmem podchodziliśmy do meczu, spodziewając się mniejszej porażki niż rok temu (nie wszyscy, bo zawodnikiem, który wystąpił ponownie, był bramkarz…). Zagraliśmy na malutkie bramki, co nie było bez znaczenia dla końcowego wyniku, gdyż nie pozwoliło wykorzystać przewagi warunków fizycznych w takim stopniu jak by tego oczekiwali koszykarze.

Poprzednim razem dostaliśmy baty 2-7, w tym roku wynik po ostatnim gwizdku brzmiał: 5-2 dla nas! Hat-tricka ustrzelił M., przy wydatnej pomocy Żubra z drużyny przeciwnej, dodatkowo D., a jedną bramkę dołożył Y. (bramkarz) trochę rehabilitując się za 9 szmat wpuszczonych łącznie w obu meczach. W drużynie pokonanej do siatki Kosynierów trafiali: Żubr, Maksym oraz Bochen, którego gol nie został uznany, ze względu na to, że piłka nie zmierzała w światło bramki, dopóki ta bramka nie została przesunięta przez sabotażystów. Odświeżenie składu jednak nam pomogło, dodatkowo większymi zdolnościami motywacyjnymi wykazał się nasz trener H. Trener przeciwników (również H.) ograniczył się do podawania napojów wspomagających, które jak widać skutki miały zgoła odmienne od zamierzonych. Po meczu nie było zwyczajowej wymiany koszulek, gdyż wszyscy spieszyli się na gwóźdź programu jakim był rozgrzewający się do czerwoności ruszt z dobrami wszelakimi, a jedynie trenerzy wymienili uprzejmości dotyczące założeń taktycznych zwieńczone filiżanką herbaty na środku boiska.

Mistrz grilla, kolejne pożegnanie i dachołazy.

A co się działo dalej? Najpierw kilka suchych faktów:

  • impreza trwała od 16 do 5 rano, kiedy ostatni meserszmit przybił gwoździa,
  • Skonsumowano 50 kg mięsa i ok. 300 litrów napojów… różnych,
  • na imprezie zameldowało się niecałe 100 osób,
  • spalono 20 kg węgla.

Kiedy wszyscy zaspokoili pierwsze pragnienie i głód,  sportowcy wrócili z meczu, a ostatni spóźnialscy zaszczycili nas swoją obecnością, wzorem ubiegłorocznym uhonorowaliśmy zawodników pamiątkowymi medalami za awans. Przy okazji nie obyło się bez krótszych i dłuższych przemów, które zapewne zapadną w pamięć wszystkim słuchaczom (których wspomniana pamięć jeszcze nadawała się do rejestrowania czegokolwiek). Osobną - według niektórych najważniejszą - nagrodę otrzymał G., który za Śląskiem w tym sezonie przejechał ok. 11 tys km,  notując 17 wyjazdów. Brawo. A gdzie reszta? Następnie - obowiązkowe sesje, rozmowy, wywiady i autografy, aż nam Kogut wpadł na pomysł, aby po raz kolejny pożegnać Kosynierkę. To już chyba trzeci raz w ciągu miesiąca… I zrobiło się pusto przed halą, a trybuny zagrzmiały jak podczas najważniejszych meczów sezonu, a bardzo mocno w tym pomogły zawodnicze gardła.

Poziom zadowolenia wzrastał wraz z… zachodzących słońcem. Kiedy już całkiem się ściemniło, obietnice Mateusza Płatka o wspinaczce po kolejnym awansie, postanowiła zrealizować nad wyraz rozbrykana grupka ekshibicjonistów. W momencie ukazania się na daszku pierwszych rozśpiewanych alpinistów, kolejni amatorzy wspinaczki zapragnęli spojrzeć na imprezę z góry i trwało to dobre 30 minut, gdy ktoś wdrapywał się z okrzykiem na ustach świętując ten sukces. Hitem (po raz kolejny) okazał się sławny już we Wrocławiu lej skonstruowany przez F. Niektórzy byli tak łapczywi, że wypełniali go dwoma napojami, a po kilku takich degustacjach musieli udać się na poobiednią drzemkę na pobliskich ławkach.

W miarę upływającego czasu liczba świętujących zaczęła się zmniejszać, ale najwytrwalszych nie doceniono i w momencie, kiedy dla niektórych zabawa dopiero zaczynała się zaczynać, okazało się, że czas przewidziany na zabawę w Kosynierce dobiegł końca. Zastosowano jednak szereg metod perswazji, z których najskuteczniejsza jak zwykle okazała się bardzo dobrze znana w sporcie - korupcja. I świętowanie bez przeszkód mogło trwać dalej, aż do momentu, gdy pragnienie znacznej większości zostało zaspokojone. Kilku desperatów przetrwało jeszcze dłużej, w związku z czym postanowili pozwiedzać Wrocław i skończyli przygodę dopiero po wchodzie Słońca i spożyciu popularnego ostatnio tatara. Pewnie dlatego, że organizatorzy nie przewidzieli surowego mięsa na miejscu.

Chyba wszyscy zgodnie stwierdzili, że przedsięwzięcie się udało, a podziękowania i pytania “Kiedy powtórka?” zaczęły napływać już następnego ranka, kiedy niektórzy jeszcze nie wiedzieli, gdzie się znajdują. Mamy nadzieję, że jeszcze lepiej będzie przy kolejnym podejściu, a najlepiej, jeśli powód do świętowania będzie równie dobry. Za rok, a może dwa Śląsk mistrza Polski ma…

Łzy, radość i złość

M.C.

krosno-kosynierzyKiedy 13 września 2008 roku, w dzień po ogłoszeniu upadłości przez ówczesne władze koszykarskiego Śląska, zebraliśmy się w kultowym dla nas miejscu przy ulicy Mieszczańskiej aby zamanifestować swoje niezadowolenie, nikt z nas nie wiedział jakie losy czekają nas i nasz święty klub w kolejnych latach…

Trudno w kilku słowach opisać to, jakie uczucia towarzyszyły ludziom, dla których Śląsk Wrocław był od lat niemal całym życiem. Nadziei na uratowanie ekstraklasowej drużyny nie było w zasadzie żadnej. Była za to rozpacz, gorycz, łzy i złość. Odpalone świece dymne w trzech słusznych barwach i nasza kultowa fana zawieszona na murach Kosynierki miały symbolizować jedynie to, że my kibice jesteśmy i zostaniemy wierni klubowi bez względu na wszystko.

Szczęściem w nieszczęściu był fakt iż w drugiej, a defacto trzeciej lidze, Śląsk posiadał drużynę rezerw, która nie należała do upadającej S.S.A., lecz do struktur Wojskowego Klubu Sportowego , dzięki czemu mogliśmy nadal trwać i robić to, co do tej pory, tyle że na mniejszą skalę.

Dzięki temu, że przetrwaliśmy trudne lata gry o pietruszkę, niemal pustą Kosynierkę i całą masę przeciwności…To, że w naszej grupie są osoby, które ani przez chwilę nie zwątpiły w to iż piękne chwile powrócą… a także dlatego, że te osoby motywowały tych co tę nadzieję tracili, kilka dni temu znów mogliśmy znaleźć się w tym samym kultowym miejscu przy ulicy Mieszczańskiej, kiedy to kilkanaście minut po czwartej nad ranem zajechały dwa wesołe autokary. Jeden z drużyną, która właśnie wywalczyła powrót do grona najlepszych, a drugi pełen zwariowanych, rozśpiewanych fanatyków. I znów, tak jak 13.09.2008, ponownie były race, świece dymne, głośne śpiewy i ta sama kultowa flaga, która towarzyszy nam już od wielu lat. Znów były łzy… i tutaj zacytuję M. która słusznie stwierdziła iż “warto było wówczas płakać, aby teraz wyć ze szczęścia”.

Patrząc z perspektywy czasu śmiało można stwierdzić, iż tamte wydarzenia wpłynęły pozytywnie na nas samych. W ciągu tych pięciu lat zmierzyliśmy się z wieloma przeciwnościami i pewnie z niejednymi jeszcze przyjdzie nam się zmierzyć. Skorzystała przede wszystkim nasza kibicowska mentalność, bo charakteru nie nabiera się będąc stale na szczycie, ale wdrapując  na szczyt będąc uprzednio na samym dnie. Tułając się po niższych ligach nasza grupa zebrała sporo doświadczeń, które - jak zresztą słusznie określił kiedyś Z. - były dla nas “kuźnią charakterów”. Nabraliśmy pokory i odporności.

Zmieniły się też personalia naszej grupy. Najsmutniejszym momentem było odejście od nas na zawsze Śp.Tomzika… Kilka osób zwyczajnie zniechęciło widmo drugiej ligi. Byli też tacy, którzy sobie nagrabili do tego stopnia, iż sami woleliby już więcej nie pojawiać się w naszym otoczeniu. Cieszy natomiast fakt, iż dołączyły do nas (i dołączają nadal) nowe twarze. Często bardzo ambitne i pełne zapału do działania.

Co przyniesie nam sportowo nowy sezon? Tego nie wiemy. Pewne jest jedno… co by się nie działo będziemy trwać i robić  swoje. Bo najważniejsze to kochać to co się robi i wkładać w to całe serce. A jak pokazuje przykład ostatnich lat… zostanie to wynagrodzone podwójnie.

K.

Cieszyn, 18.05.2013

admin

cieszynTakie wyjazdy robi się na spontanie. Bo choć któryś z nas na Rynku naszemu nowo wybranemu pręgierzowemu zdobywcy obiecał nasze wsparcie w Cieszynie, to jednak nikt nie traktował tego poważnie. Ale obietnica, to obietnica, a promile wyzwolone po meczu kopaczy spotęgowały poczucie obowiązku w kolejnej ważnej dla WKS-u chwili. Tłumów nie było, ale jedno autko zapaleńców postanowiło wybrać się na Śląsk Cieszyński. Droga - jak to autostradą - minęła spokojnie na powolnym delektowaniu się trunkiem którego większe ilości trafiły przypadkowo w ręce Z. Atmosferę umilał nieoczekiwanie stoczony pojedynek dwóch bolidów wewnątrz bolidu pomiędzy V. i K. Niestety, nie wyłoniono zwycięzcy, chociaż pewnie nasz naczelny Rabi twierdzi inaczej. Nie obyło się oczywiście bez niespodzianek natury komunikacyjnej, bo jak na złość, tuż przed Cieszynem, zaskoczył nas objazd i o ile w stronę “do” łatwo było trafić, to o tyle “z powrotem” nie było już tak czytelnie. Konia z rzędem temu, kto wie gdzie są Pawłowice i bynajmniej nie jest tu mowa o osiedlu we Wrocławiu. Niestety, nasi drogowcy tak oznaczyli objazd z Cieszyna do Katowic/Gliwic. Gratulacje. Mimo trudności, w Cieszynie meldujemy się ponad godzinę przed meczem, głodni i żądni tradycyjnej pepikowej potrawy. Krótki spacerek na czeską stronę i długie oczekiwanie na pożądany specjał. Długie - bo nam się śpieszyło na mecz, ale z drugiej strony jak to jest, że jedna Vondrackova potrafi ochędażać kuchnię, nalewać piwo, sprzatać stoły, kasować gości i mimo wszystko na obiad czeka się krócej niż w Polsce? K. sekretu tego zjawiska dopatrywał w kiepie, którego Pani namiętnie ćmiła nad patelnią. Może w tym jest metoda?

Na mecz docieramy spóźnieni, ale to chyba nasza wieloletnia tradycja. Na miejscu niesamowite zaskoczenie - pełna hala ludzi, chociaż średnio zaangażowanych w dopingowanie. Z uwagi na brak miejsca, meldujemy się na balkonie usytuowanym na drugim piętrze hali Uniwersytetu Śląskiego. Tak wysoko to chyba jeszcze w tym sezonie nie było, a do tego strome nachylenie trybun powodowało u niektórych nawrót lęku wysokości. Doping robimy symboliczny i tylko kilkukrotnie zaznaczamy swoją obecność, co jednak nie umyka uwadze naszych wyraźnie uradowanych graczy. Szkoda, że pojechaliśmy tylko w piątkę, bo akustyka z balkonu jest masakryczna, a w 15 osób możnaby zrobić na hali piekło. W przerwie ciekawostka - gazetka meczowa. Wzięta od niechcenia wywołała w nas nie lada zaskocznie bo zawierała relacje z meczów piątkowych, wywiady z zawodnikami i dokładne statystyki każdego z graczy wszystkich finalistów. Można?! I to wszystko na czwartoligowych parkietach! Na pochwałę zasługuje także cieszyńska publiczność, która mimo łomotu, który sprawili nasi koszykarze, do ostatnich sekund dopingowała swoich koszykarzy, a rzut jakiegoś łebka z Cieszyna ustalający wynik meczu na… 62-97 równo z końcową syreną spotkał się z niespotykana euforią. Mecz wygrany solidnie w czym duża zasługa nie tylko graczy z pierwszego zespołu. Widać, że paru młodszych ma papiery na grę. Miejmy nadzieję, że zostaną dobrze poprowadzeni i nie rozpłyną się gdzieś jak wielu poprzedników. Po meczu tradycyjne “kto wygrał mecz” Bochena, “awans jest nasz” które sprawiły ewidentnie ogromną frajdę naszym młodym graczom. Oby ta chemia zaprocentowała w przyszłości. W naszych szeregach z kolei żartobliwe pytania - gdzie jedziemy po awans za tydzień. Niby żarty, ale cudownie jest przeżywanie sukcesów WKSu. Czy to w ekstraklasie, czy w II/III/IV lidze…

relacja autorstwa Z.