Po tym jak USO ogłosiło zawieszenie pseudobojkotu wiedzieliśmy, że najbliższy nasz mecz nie będzie tak grzeczny, jak minione w ostatnich latach. Ostatecznie do stolicy wielkopolskiej koszykówki wybraliśmy się w wesołych nastrojach w liczbie 65 osób pełnym autokarem i garścią samodzielnych podróżników.
Minuta ciszy
Skorzystaliśmy z okazji zorganizowanej wycieczki, by wyjeżdżając z Wrocławia zatrzymać się przy cmentarzu i uczcić chwilą zadumy rocznicę śmierci Tomzika. Reszta trasy przebiegła ekspresowo, a największym wydarzeniem okazał się brak kogutów na powitanie. Na Kusocińskiego zajechaliśmy równo godzinę przed meczem, specjalnie jeszcze opóźniając przyjazd. Niektórzy z tego powodu narzekali, że zbyt wcześnie wyjechaliśmy.
Bez spóźnień się jednak nie obyło. Jedno z aut dotarło na drugą kwartę, a jednemu koledze przedmeczowe wyjście na fajkę niespodziewanie przedłużyło się aż do drugiej połowy - przejście okazało się działać tylko w jedną stronę. Do Ł. solidarnie dołączył H. i obu ominęły oprawy gospodarzy oraz gości.
Mecz
Śląsk w pierwszej połowie spokojnie zbudował drobną przewagę, która pod koniec drugiej kwarty zaczęła nieco topnieć. Trener Jankowski udowodnił natomiast, że w jego zespole nie ma świętych krów. Zjeba dla Diduszki oraz Kikowskiego doprowadziła twarz Jankesa do wrzenia, a błąd tego drugiego w kolejnej akcji do ostentacyjnego posadzenia na ławę. W drugiej połowie Wojskowi złapali już właściwy rytm i systematycznie powiększali przewagę pozbawiając miejscowych wszelkich złudzeń.
Podczas prezentacji Stal wyciągnęła sporą oprawę. Malowidło bardzo ładne, choć hasło o kartach nieco nas rozbawiło. Wszak miejscowi to prawdziwe asy. Pierwsza kwarta upłynęła na standardowym dopingu, natomiast druga…
Na dzikusie wychowani
Na sam widok oprawy dedykowanej ostrowskiej Stali, gospodarzom głowy się zagotowały błyskawicznie. Spora część drugiej ćwiartki przebiegała zresztą pod dyktando dopingu dla rywala. Stety, niestety, Stal ponownie odpowiedziała dopiero pod koniec meczu, po początkowym zagotowaniu skupiając się wyłącznie na dopingu dla swoich. Nie wiem, czy to efekt świadomości winy, czy wytycznych, spodziewanej wzajemnej wymiany uprzejmości nie było.
Skoro już o dopingu mowa, to było głośno z obu stron. Jedynie poza młynami cisza jak na pikniku, więc na jednej trybunie panował doping ostrowski, a po drugiej wrocławski. Hitem dnia był reaktywowany kawałek z czasów, kiedy piłkarski Śląsk… spadał z ekstraklasy. Przyśpiewka, skrócona o pierwszą zwrotkę, idealnie pasuje do naszych obecnych nastrojów i sytuacji:
za rok! a może dwa!
_ Śląsk Mistrza Polski ma!_
_ za dwa! a może trzy!_
_ Puchar Europy w rękach Twych!_
Gorące śpiewy rozgrzały męską część sektora do tego stopnia, że trzeba było pościągać koszulki. Tutaj ciekawostka, bowiem jeden z ochroniarzy poczuł się najwyraźniej zgorszony i poprosił o nałożenie na siebie cerat. K. odmówił, tłumacząc, że jest chory i nie może się przegrzać, na co adwersarzowi zabrakło argumentów.
W trzeciej kwarcie poszła plotka o kończących się zapasach piwa. Spora część sektora wybiegła jak poparzona za kubkiem złocistego płynu; jedynie G. oraz H. ze stoickim spokojem przyglądali się sytuacji i dyskusji służb informacyjnych z policją o definicji bycia pijanym.
Muli do góry
Po meczu zawodnicy złapali masera, by kilka razy podrzucić go do góry - popularny Muli obchodzi dziś urodziny, zatem także od nas najlepsze życzenia! Do podskoków miał też ochotę Radek, niezwykle szczęśliwy i rozśpiewany.
Tuż pod Ostrowem zatrzymaliśmy się, za przykładem zawodników, na stacji na uzupełnienie zapasów. Wbrew obawom, stojący pierwszy w kolejce Bochen, choć znany z potężnego apetytu, nie wykupił wszystkich hot-dogów.
Ze stacji wyjechaliśmy dopiero na potulną prośbę eskorty. Z. stwierdził, że kryzys w kraju musiał dotknąć również służby mundurowe, skoro obstawa na meczu nieporównywalnie mniejsza niż w poprzednich sezonach, a na odchodnym jeszcze w niesłychanie grzeczny sposób prosi się nas o ruszenie w dalszą drogę.
Reszta trasy przebiegła na głośnych śpiewach, rozwodzie i żywych dyskusjach. We Wrocławiu zameldowaliśmy się po godzinie 23.
p.s.
Jak gdzieś znajdziemy zdjęcie z oprawy, to relacja zostanie o nie uzupełniona