Na ten wyjazd niektórzy czekali… od dnia awansu do 1. ligi, kiedy w komentarzach na stronie Śląska ktoś z Pruszkowa zapowiadał zgotowanie piekła. Po cichu liczyliśmy, że uda się podwarszawską miejscowość odwiedzić pełnym autokarem, ostatecznie zmontowaliśmy skromny, 19-osobowy skład.
Wyprawa
Podróż przebiegła w zasadzie bezproblemowo. Nikt się nie spóźnił, żadne auto nie nawaliło, nawet drogi okazały się mniej dziurawe, niż to w stereotypach mamy utrwalone. Wesołych przygód jednak nie zabrakło. W ich dostarczaniu przodował bolid FCK, a co mniej cierpliwi zdążyli ułożyć chwalebną pieśń na cześć lidera pechowego bolidu. Słów jednak nie będziemy przytaczać.
Kulminacja nastąpiła tuż przed Pruszkowem. Drobne nieporozumienie wywiodło nas w rejon, z którego wyjazd blokował sporej długości korek. Niewiele się namyślając, ekipa postanowiła wybrać pustą drogę prowadzącą do lasu. W efekcie czekał nas test off-roadowych możliwości bolidów, ale żeby było zabawniej, pechowy zjazd… okazał się sporym skrótem.
Powitanie
Na miejscu wita nas spora gromada komandosów w czarnych beretach, którzy przypominali pamiętnych ninja z Ostrowa. Poza tym w szeregach mundurowych można było odnotować podwyższony stan gotowości bojowej. Dla rozładowania napięcia szef komandosów zażartował… że kolega z puszką w dłoni na halę nie wejdzie, a niecierpliwym na wykładzie sugerowano melisę.
Hala spora, ale niespecjalnie wypełniona. Spodziewaliśmy się, że wielka mobilizacja w Pruszkowie zaowocuje tłumami, głośnym dopingiem i prawdziwie gorącą atmosferą, a było… zwyczajnie.
Mecz na parkiecie
Pruszkowscy koszykarze, póki mieli siły i zapas fauli, to latali po parkiecie jakby od tego meczu zależało ich życie. Po przerwie Śląsk wrzucił drugi bieg i marzenia o zwycięstwie gospodarze musieli odłożyć na półkę.
Indywidualności w naszym zespole robią różnicę i to widać gołym okiem.
Mecz na trybunach
Pomimo fatalnej akustyki, znacznie ciekawiej było poza parkietem. To chyba pierwszy w naszej historii mecz, który można było zakwalifikować jako zwyczajną bluzgotekę. Nie zabrakło klasycznego okrzyku, co to niby cała Polska robi ze Śląskiem, z kim mają jechać miejscowi, że Polska bez Śląska (wyjątkowo patriotyczny repertuar) i paru innych ciekawych. Dowiedzieliśmy się też, że we Wrocławiu… mamy kopalnie, do których oczywiście mamy wrócić. Jakby wrażeń akustycznych było mało, ktoś namolnie nadużywał wuwuzeli w naszym pobliżu.
Bluzgi nie pozostawały bez odpowiedzi, na co wyjątkowo zdegustowane miny prezentowała publika zajmująca miejsca pod nami. Widać narząd słuchu mieli wyregulowany jedynie na jedną stronę hali.
Wymiana uprzejmości pozwoliła nam jednak poszerzyć wiedzę geograficzną. Na pytanie o położenie Pruszkowa jeden zbulwersowany jegomość poderwał się z siedzenia i udzielił bezpłatnej korepetycji.
Pruszkowski młyn (na cześć leżących sektor obok barw nazwany został tęczową trybuną) nie zrobił na nas żadnego wrażenia. Nie mógł, skoro na “mecz sezonu” udało się zebrać w nim mniej niż 40 gardeł. W drugą stronę też chyba bez ochów i achów, skoro - młodszy od większości z nas - pruszkowski fanatyk nazwał grupę dzieciarnią.
Po meczu tradycyjna już “Szkocja” (tylko kapkę za szybko, chłopakom trzeba szkolenie przeprowadzić) i okrzyk, który usilnie próbowało parę mord zagłuszyć bluzgami.
Powrót
Zaczął się wesoło, bo już na drugim skrzyżowaniu zgubiliśmy cywilny radiowóz. Poza tym droga do Wrocławia upłynęła bez większych przeszkód i przygód… no, oczywiście raz FCK musiało nie dopasować się do wytycznych.
W domu meldujemy się w okolicach północy. Kolejny wyjazd już w środę, kiedy w ramach Pucharu zawitamy do Kłodzka. Zapraszamy na wspólną wycieczkę.