kosynierzy.info

Urodzeni, żeby kibicować

kosynierzy.info

Prudnik, 25. kwietnia 2012

admin

Na początku był stres

[caption id=”attachment_1581” align=”alignleft” width=”300” caption=”fot. wks-slask.pl”][/caption]

Po sobotniej porażce niektórym jeszcze ręce nie zdążyły się odkleić od głów w geście zdziwienia, a już kilku osobom żołądki zaczęły się kurczyć ze strachu. Do środy odnotowano koszmary, częste wizyty na tronie w samotni, albo przejawy bredzenia. Jednak dzięki temu nagle wszyscy zaczęli kombinować… co zrobić, żeby w środę wieczorem być na meczu w Prudniku.

Niemały ból głowy miał niżej podpisany - początkowe zapotrzebowanie zapowiadało skromną wycieczkę autami; w pięć minut po ogłoszeniu wyjazdu na stronie Śląska jasnym było, że potrzebny będzie bus… a raczej bus i parę aut.

We wtorek okazało się, że busa jednak nie ma, a nawet gdyby był to jego pojemność przestała być wystarczająca. Ostatecznie pojechaliśmy niepełnym autokarem, gonieni przez samochody urywających się z pracy, czy uczelni. W Prudniku odebraliśmy 59 biletów, do tego na miejscu spotkaliśmy ponad trzydziestu kibiców Śląska - większość co prawda biernie śledziła mecz, byli jednak i tacy, którzy żywiołowo dopingowali razem z nami. Ciężko jednak określić dokładną liczbę dopingujących - 65 sztuk będzie chyba uczciwym założeniem.

O tym jaką mobilizację wywołało postawienie nas pod ścianą świadczy też fakt, że w Prudniku odnotowaliśmy osoby… których nie spodziewalibyśmy się na meczu u siebie.

Jazda

W zasadzie spokojna. Towarzystwo wyraźnie kumulowało w sobie napięcie i wyczekiwanie pierwszego, a najlepiej od razu ostatniego gwizdka spotkania. Żeby oddalić czarne myśli niektórzy oddali się hazardowi, inni drzemce, albo poznawaniu wyjazdowych debiutantów życząc im, żeby to nie był ich ostatni wyjazd.

Świadomi ciasnoty pod balkonami hali Obuwnik zamówiliśmy miejsca zarówno pod, jak i na samym balkonie. Tuż przed meczem dowiedzieliśmy się, że na balkon nie wejdziemy… bo komisarz nie wyraził zgody. Co ma do tego komisarz zawodów - nie wiem. I jak wg niego pod balkon miało “spokojnie wejść 100 osób” - tym bardziej nie wiem. Ostatecznie komisarz odpuścił, dzięki czemu po raz pierwszy chyba na jakimkolwiek meczu byliśmy podzieleni na dwie grupy. Efekt wzajemnego mobilizowania się tych z góry przez tych z dołu i na odwrót - bezcenny.

Wiadomości pozytywnych inaczej było więcej. Kolejna zapowiedziała, że możemy przygotować się mentalnie na małyszomanię. Takiej ilości wuwuzel na meczu najstarszy Koelner nie pamięta.

Mecz

[caption id=”attachment_1586” align=”alignleft” width=”200” caption=”fot. nto.pl”][/caption]

Bohaterami spotkania bez wątpienia byli… nie, nie Kulon z Mroczkiem-Truskowskim. Nie Radziu z Mirkiem. Bohaterami byli panowie Janusz Baranowski i Marcin Olejnik. Przez cztery lata w drugiej lidze zdążyliśmy się przyzwyczaić, że liczenie do trzech to umiejętność przerastająca panów w żółtych koszulkach. Że (nie) gwizdanie dziwnych fauli to normalka. Że nie wiemy, kiedy są kroki - to również się trafia. Ale jak dodamy to wszystko, przemnożymy przez trzy razy więcej niż średnia takich sytuacji i dodamy, że sędziowie nie widzą błędu połowy (dwa razy!!), albo nie potrafią się między sobą dogadać, jak zinterpretować sytuację, że kibice muszą przypominać sędziom skąd jest wybicie piłki… a to wszystko w meczu o życie, to ręce opadają poniżej kostek. Nie wiem kto na takim gwizdaniu więcej w meczu skorzystał, my czy Pogoń - to jest teraz niepoliczalne, bo sytuacja sytuacji nierówna, a tych było zatrzęsienie. Mam tylko nadzieję, że władze ligi postarają się, żeby w finale (w którym mam nadzieję zagramy) poziom gwizdania nie przeszkadzał w odbiorze spotkania. Bo wczoraj była tragedia.

Bez wątpienia bohaterem publiczności był też mistrz mopa, który kilkukrotnie dawał znać, że swędzi go przyrodzenie. Cóż… co kraj to obyczaj, jak to mawiają.

To teraz można przejść do meritum.

Rollercoaster na całego. Świetne otwarcie, niesamowity zza łuku Mroko, walka w obronie i gryzienie parkietu. Z drugiej strony kompletny brak pomysłu na grę w pomalowanym - w całym meczu Śląsk trafił zaledwie osiem razy za 2 punkty!!. Jedna z naszych silniejszy broni - zbiórki w ataku - w środę nie istniała. W drugiej połowie nasza gra opierała się na próbach za trzy akcja za akcją. Nie brakowało głupich strat, piłek wylewających się z kosza, zabójczych odpowiedzi rywala.

[caption id=”attachment_1576” align=”alignleft” width=”199” caption=”fot. wks-slask.pl”][/caption]

Na szczęście Śląsk nie złamał się, kiedy Prudnik wyszedł na dwupunktowe prowadzenie na dwie minuty przed końcem spotkania. Zamiast spuszczonych głów była mobilizacja i twarda obrona. Po słabym epizodzie w pierwszej połowie wydawało się, że treneiro po raz kolejny zapomni o Norbercie. O dziwo - dał mu szansę w drugiej połowie i to po niezłym okresie Glapińskiego. Starszy z braci odpłacił tym za co go cenimy najbardziej: twardą obroną i niesamowitym timingiem kluczowych rzutów, dorzucając na deser serię bezbłędnych osobistych.

Każdy zresztą dorzucił swoją cegiełkę, nawet Bochen, który pomimo statystycznych zer i zaledwie 7 minut na parkiecie, dał świetną zmianę w obronie.

Niepotrzebna Euroliga

Po akcji 2+1 Norberta rozpoczął się dziki szał radości w naszej części hali. Na bok poszły ceraty, w ruch poszły tańce, a z każdą sekundą ubywało w hali trąbek, dzięki czemu mogliśmy po swojemu delektować się zwycięstwem na trudnym terenie.

Po ostatnim gwizdku parkiet był zielony.

[caption id=”attachment_1578” align=”alignnone” width=”300” caption=”fot. wks-slask.pl”][/caption]

Powrót

O najszybszych na drodze przemilczę - jeszcze się jakiś fotoradar upomni. Wesoły autokar do Wrocławia zawitał po godzinie 23.

Ważniejszą kwestią jest jednak, żeby teraz w głowach wróciła świadomość, że półfinał to seria, w której jest dopiero 1:1. I że w sobotę po raz kolejny zagramy z nożem na gardle - wygrać po prostu trzeba.

Wczoraj Pogoni wiele do sukcesu nie zabrakło, a przykład Basketu Pleszew pokazuje, że zmarnować wysiłek jest bardzo łatwo. W sobotę kolejny rozdział “droga do 1. ligi”, który trzeba zakończyć happy endem. Bez lekceważenia rywala, bo że łatwo z nim nie jest i nie będzie - przekonaliśmy się już dwukrotnie.

W sobotę zapowiada się nadkomplet w Kosynierce i emocje od pierwszej do ostatniej minuty. Początek decydującego o awansie spotkania o godzinie 20:00.

Uciekli spod gilotyny

admin

Kibice WKKS-u do mobilizacji potrzebowali “cudu nad molem”. Kibice Śląska, żeby się zmobilizować potrzebowali… porażki, która stawiał ich pod ścianą.

Wyjazd do Prudnika trzeba będzie uznać ze wszech miar udanym. Pełna relacja jednak najwcześniej w czwartek wieczorem.

Tymczasem chętni, by w sobotę wspomóc postawienie kropki nad i mogą zgłaszać się na adres bilet małpka kosynierzy.info. Mecz numer 3 w sobotę o godzinie 20.

PS.  Jako zapowiedź relacji przedstawiamy jak cieszyliśmy się po zwycięstwie! ;) WKS Śląsk!

Never surrender! KURWA!!

admin

Kolega H., największy bodaj miłośnik i znawca historii w naszym skromnym gronie, po sobotnim meczu z Pogonią z miejsca zaczął się zastanawiać ile to razy od pierwszych Play-Off Śląsk grał z nożem na gardle. I co ważniejsze - z jakim skutkiem.

Zabrakło nam niestety wytrwałości, żeby odszukać dane z lat 85-90 ((sezon 1984/85 był pierwszy z fazą PO)), nie mniej próba z wszystkich późniejszych powinna być wystarczająco miarodajna. Obraz jaki się wyłania z zebranych informacji jest taki sobie: na 24 pojedynki z nożem na gardle Wojskowym udało się wygrać 15 razy. Liczyliśmy wszystkie spotkania w przypadku których porażka oznaczała pożegnanie z tytułem (bądź brązowym medalem).

Lekcja historii

Najefektowniejszą serię Śląsk zagrał przeciwko koszykarzom z Pruszkowa. Półfinał 1998/99 ze stanu 0:2 udało się wygrać 3:2 - czyli aż trzy mecze, gdzie niekorzystny wynik zakończyłby sezon. Warto dodać, że na finiszu świętowaliśmy mistrzowski tytuł.

Najgorsza seria miała za to miejsce dwa lata wcześniej. W sezonie 1996/97, w półfinale z Komfortem Stargard Szczeciński, ze stanu 2:0 udało się przegrać 2:3, ostatecznie zajmując czwarte miejsce.

Najwięcej odwiedzin wrocławscy kardiolodzy odnotowali w sezonie 1998/99. Od początku do końca Play-Off Trójkolorowi nie oszczędzali nerwów swoich fanów, najpierw wygrywając serię ze Stargardem 3:2. Później była wspomniana już seria z Pruszkowem, a na koniec finał z Nobilesem Włocławek i siedmio-meczowa batalia zakończona złotem.

Tylko raz zwycięstwo nic nam nie dało. W 2005 roku, w ćwierćfinale, wróciliśmy z Włocławka z bagażem 0:2. W pierwszym meczu we Wrocławiu udało się przedłużyć serię, niestety tylko o jedno spotkanie - Anwil odprawił nas z wynikiem 1:3.

Zemsta przyszła w 2007 roku. W serii do dwóch zwycięstw o brązowy medal, Anwil prowadził 0:1, żeby przegrać 2:1. To była zresztą analogiczna sytuacja do dzisiejszej - też przegraliśmy u siebie, jadąc na trudny teren z przekonaniem, że “tam się nie da wygrać”.

Wygrać, albo zginąć

Dzisiaj stoimy na krawędzi, a właściwie to już dyndamy trzymając się jedną ręką. To nie jest nóż na gardle, ba! do przełyku zmierza ostrze gilotyny.

W środę po prostu trzeba wygrać. Nie ma innej opcji.

Zamroczeni

admin

Wściekłość

Wściekłość, bo przegrana na własne życzenie. Popisowo spieprzona ostatnia akcja w naszym wykonaniu, z paniką w oczach u… najbardziej doświadczonych. Pomijając tę jedną akcję, to obijana z zamiłowaniem obręcz przez Glapińskiego (0/6 za trzy) i Łopatkę (0/4). Kompletnie nieudany mecz Bochena, trochę niezrozumiały brak minut dla Kulona (szczególnie w obronie brakowało) i Leszcza. Fatalnie bronione deski, brak pomysłu na rewelacyjnego wieloryba, który ośmieszał nas jakby w jego cielsku zamknięto Greera.

Niedowierzanie

Niedowierzanie, bo jak k… można przegrać w ten sposób?! Wyjść z dołka na spore (w skali meczu) prowadzenie, by następnie spuścić z tonu i dać sobie wyrwać zwycięstwo. Mając piłkę meczową, oddać ją w ręce rywala i pozwolić mu zebrać trzy razy z własnej deski… ostatecznie tracąc punkty z końcową syreną. Wierzyć się nie chce, ale okazuje się, że jest drużyna zdolna tak spartolić. Nazywa się Śląsk Wrocław.

Przerażenie

Przerażenie, bo w Prudniku hala jest magiczna. Co prawda Pogoń w tym sezonie już u siebie przegrała, było to jednak w ogólnie kiepskim okresie tej drużyny. A teraz, podbudowani zdobyciem Kosynierki, wykorzystają każdy mistyczny atut swojej hali na 200%.

Jesteśmy na deskach, sędzia odlicza. Trzeba się podnieść, albo będzie bardzo bolesne K.O.

Pierwszy awans

admin

[caption id=”attachment_1535” align=”alignleft” width=”320” caption=”Trybuny w Gliwicach mają swój urok”][/caption]

Na Górny Śląsk pojechało nas 13 sztuk. Niby pechowa liczba, jednak nie przeszkodziła w awansie. Nie mniej - lekko nie było. Były momenty, kiedy nasi milusińscy zaliczali stratę za stratą, a gliwiczanie łapali wiatr w żagle trafiając kolejne trójki. Nie pomagała nam wysokość na jakich były zawieszone kosze. Gołym okiem widać było, że są znacznie niżej niż zwykle. Wrzucenie drugiego biegu w obronie jednak wystarczyło, żeby mecz wracał na spodziewane tory. Miejscowi najwyraźniej spodziewali się takiego przebiegu, bowiem spiker co rusz powtarzał… że to ostatni oficjalny mecz GTK Gliwice w tym sezonie. Pozazdrościć optymizmu.

W drodze powrotnej natknęliśmy się jeszcze na autokar pełny żółto-niebieskich kibiców Stali Nysa. Paradowali wesoło po gliwickiej stacji jakby byli u siebie. Ciekawe.

Pech jednak był. Na wyjeździe z Wrocławia jedno z aut okazało się niesprawne i konieczna była szybka wymiana bolidu. W samych Gliwicach, podczas rozgrzewki, Radek poczuł ból w kolanie i zagadką jest jego stan. Lekki uraz nie ominął też Mirka Łopatki (zabandażowana ręka)… ale drastycznych szczegółów może oszczędzimy czytelnikom.

Na koniec szkoda, że zawodnicy tak szybko uciekli do szatni. Byli chętni do przybicia piątek, ale zdążyli złapać ledwie tych, co mieli coś do zabrania ze sobą…

Jedna trzecia planu

Śląsk awansował do półfinału, gdzie czekać będzie na zwycięzcę rywalizacji Pogoń Prudnik - WKK Wrocław. Wcześniej jednak Śląsk wywalczył awans do ligi wyżej. Mowa oczywiście o szczypiornistach, którzy pokonując MKS Poznań przypieczętowali pierwszy krok w drodze ku odrodzeniu. Niestety, plan świętowania trzech sukcesów wyraźnie chcą popsuć piłkarze, którzy stracili prowadzenie w ostatniej minucie spotkania, a tym samym marzenia o Mistrzostwie są dziś już tylko iluzoryczne.

W Kosynierce widzimy się w sobotę, 21. kwietnia.