Czy 10 lat dużo? 10 lat temu, jeszcze jako zwykły gówniarz, myślałem zapewne, że tak. Dzisiaj patrząc wstecz mam wrażenie, że ten czas śmignął mi jedynie przed oczyma. Kiedy jednak zagłębić się w wydarzenia tego okresu, trzeba przyznać, że działo się bardzo, bardzo dużo - żeby tylko wspomnieć kilka wojen na świecie (i jedną o krzyż pod pałacem prezydenckim), 11.09, 10. kwietnia, nowego papieża, czarnego prezydenta USA, euro przeganiające dolara, czy choćby taka drobnostka jak niezwykle dynamiczny rozwój internetu.
[caption id=”attachment_485” align=”alignleft” width=”154” caption=”Kiedyś było pięknie…”][/caption]
Zejdźmy jednak do naszego, przyziemnego tematu Śląska i koszykówki. 10 lat temu wydano “Złotą dekadę” Śląska Wrocław - w końcu osiem mistrzowskich tytułów w dziesięć lat to bezprecedensowy wynik. Początek kolejnego dziesięciolecia zapowiadał kontynuację rozwoju potęgi - następne dwa mistrzostwa, awans do Euroligi… wydawało się, że nic nie może zachwiać hegemonem polskiego podwórka. Do czasu.
Ostatnie mistrzowskie lata (2000/01, 2001/02) to było zmiękczanie kolosa stojącego na glinianych nogach. Na początku były dziwne rotacje na stołku trenerskim - niechcianego przez Grzegorza “byłem przez chwilę prezydentem” Schetynę Andreja Urlepa próbowano nieudolnie zastąpić Zvi Sherfem ** ((krąży anegdota o tym jak Ray Miglinieks próbował mu kiedyś wyjaśnić jakieś koszykarskie zawiłości, ale ostatecznie poddał się wykrzykując “on niczego nie zrozumie!”)), **Jasminem **“chora matka” Repesą, czy **Pierro Bucchim, który zawinił głównie tym, że ograł Maccabi trójkami w debiucie Śląska w Eurolidze. Dodajmy do tego nietrafione, ale niezwykle kosztowne decyzje - zatrudnienie Einikisa, Fietisowa, zerwanie umowy z Zepterem oraz szereg innych, które ciągnęły się później za wrocławskim klubem aż do śmierci spółki, a otrzymamy genezę Czarnej Dekady Śląska Wrocław.
A co dokładnie przyniosło nam ostatnie dziesięciolecie? Niemal wszystkie złe skojarzenia z naszym klubem, żeby tylko wymienić:
-
- Seana “koledzy wyskoczyliby za mną przez okno” Colsona (2002/03),
-
- Michaela “a se jebnę” Watsona (2004/05),
-
- Tomo “jesteście do niczego” Mahoricia (2004/05),
-
- Srdjana “chcę, ale nie mogę” Lalicia (2005/06),
-
- zespół oparty na Antosiu “kocham publiczność, dlatego podaję w trybuny” Kapovie i Dżanisie “za 3 tylko o deskę” Korshuku (2005/06),
-
- parkiet tak napaćkany reklamami, że już na kolejną nie znalazłoby się miejsca ((aż dziw, że Larry jeszcze nie opatentował pomysłu malowania reklam na murawie stadionu…)),
-
- dodawanie co sezon nowego sponsora przed nazwę,
-
- przegranie dwóch ćwierćfinałów pod rząd - z Anwilem oraz Czarnymi Słupsk,
-
- i w ogóle paniczną walkę o sam awans do tychże,
-
- czy w końcu samą postać Siemińskiego oraz Bałuszyńskiego i ich dokonania: konflikty z kim się dało, wygnanie Śląska z Wrocławia do Brzegu Dolnego, a w końcu sam upadek spółki i profesjonalnej koszykówki we Wrocławiu,
- - at last, but not least: to jak w końcu wygląda koszykarski WKS Śląsk dziś, jakie wzbudza zainteresowanie i jak żenująco słabe jest zainteresowanie osób, które faktycznie mogłyby ten klub udźwignąć z kolan.
Najważniejsze jednak zasługuje na osoby akapit. To w końcu też w tym czasie, na samym początku dekady, bez żalu przybrano czarną wronę za herb, co do dziś - kiedy już nie ma Zeptera, Idei, Schetyny, ani nawet nieszczęsnej wrony, odbija się głośną czkawką od pustych trybun w hali Kosynierka na meczach Wojskowego Klubu Sportowego.
Żeby dobić konającego, to paradoksalnie w ostatnim dziesięcioleciu los zesłał nam za grosze jednego z najlepszych zawodników, jacy grali na polskich parkietach, jednak nawet taki prezent potrafiliśmy zmarnować ostatecznie przegrywając finał z Prokomem 1:4. Dodajmy do tego, że zostaliśmy podbici w naszej świątyni - Hali Ludowej/Stulecia.
To też dekada, kiedy nastąpił zmierzch “wielkiej trójki” - Adam Wójcik rozbija(ł) się w obcych klubach, odcinając kupony u najbogatszych w lidze, zamiast dokończyć karierę - jak rzekomo obiecywał - tam gdzie powinien; Dominik Tomczyk ciągnął grę dłużej niż powinien, ale ostatecznie zrezygnował widząc jak niepoważnie jest zorganizowany klub Siemińskiego ((choć i tak, pomimo gry bez kolan, był wyróżniającym się zawodnikiem - co nieźle świadczy o pozostałych)); i w końcu Maciej Zieliński - ikona klubu, pod koniec sportowej kariery gwiazda mocno wyblakła, ale jednak sportowy Bóg, który nigdy nie doczekał się godnego swojej kariery pożegnania. Wstyd i hańba, a zarazem idealne dopełnienie obrazu minionej dekady koszykarskiego Śląska Wrocław.
Czarnej dekady.