kosynierzy.info

Urodzeni, żeby kibicować

kosynierzy.info

Z nieba do piekła. I z powrotem.

admin

[caption id=”attachment_1669” align=”alignleft” width=”300”] Włocławski akcent przy oprawie[/caption]

Redakcja wytrzeźwiała, zebrała myśli, więc zapraszam do przeczytania długiej relacji z długiego tygodnia.

Przygotowania do inwazji

Miało być przepięknie. Oprawa z okazji 65-lecia, mistrzostwa i dwóch awansów. Trzy do zera. Rekordowy wyjazd i bal do rana w niedzielę. Ale po kolei.

Przede wszystkim wielkie podziękowania dla rodzicielki jednej z naszych pań, za szybkie i bezinteresowne zszycie materiału pod oprawę. Najłatwiejsza część pozostała w naszych rękach - nadworny artysta malarz pół dnia poświęcił na obrys, reszta przez kolejne dwa dni dokończyła dzieła farbami. Efekt widoczny tylko na jednym znanym nam zdjęciu. Do perfekcji zabrakło naciągnięcia oprawy, ale z tym zawsze mamy problem. M. niestety efektu na żywo nie zobaczyła - zmogła ją choroba i na żadne ze spotkań nie pojechała.

Osobna historia to zapotrzebowanie na bilety. Aż do dnia meczu pytano o wolne wejściówki, niektórzy na wyjazd zdecydowali się… na pół godziny przed ostatnim pociągiem do Wrocławia, żeby zdążyć na zbiórkę. 110 odłożonych sztuk to było za mało, na szybko zdecydowano się więc wybrać na przedsprzedaż do Ostrowa by nabyć kolejne 45 wejściówek.

W efekcie pojechaliśmy po raz czwarty w historii na dwa autokary (wcześniej Włocławek 2007 oraz Ostrów i Zgorzelec 2008). Oba byłyby wypełnione po brzegi, gdyby nie nagłe rezygnacje w dniu meczu. Szczególne podziękowania dla jednego kolegi, który robi z nas idiotów po raz któryś z rzędu. Limit zaufania wyczerpany z nadwyżką.

Jazda

[caption id=”attachment_1682” align=”alignleft” width=”300”] fot. wks-slask.pl[/caption]

Trasę do Ostrowa pokonujemy w ekspresowym tempie. Swoje zrobiła też policja, która powitała nas psim szczekaniem (z tylnego siedzenia), a zarazem wprowadziła niepewność w szeregach - już po raz drugi w tym sezonie nie dane nam było zatrzymać się w kultowym miejscu. Po raz kolejny miało się okazać, że to zły znak.

Policja i ochrona w ogóle były przygotowane, jakby do Ostrowa wpadło stado dzikusów. Tak drobiazgowego zabezpieczenia nie pamiętam od czasu wyprawy do Świebodzic na mecz z Górnikiem Wałbrzych.

Ostatecznie odbieramy 102 bilety plus 45 zakupione wcześniej w kasach i bodaj 26 dla klubowych Vipów. Ilu nas kibicowało? Dobre pytanie. W hali w komplecie meldujemy się na pół godziny przed pierwszym gwizdkiem. Punktualni jak nigdy.

Mecz

[caption id=”attachment_1679” align=”alignleft” width=”300”] fot. wks-slask.pl[/caption]

Ilość niespecjalnie przełożyła się na jakość. Chociaż koledzy twierdzą, że było dobrze. Ba! nawet… Anwil nas pochwalił. Ja jednak stoję przy swoim i stwierdzam, że było średnio. Doping siadał zbyt często i na zbyt długo.

U miejscowych syndrom kibiców sukcesu? Pustych krzesełek sporo, przynajmniej jak na miejscowe standardy w meczach ze Śląskiem.

O meczu na parkiecie pisałem już wcześniej i w zasadzie nie ma tu nic do dodania. Stal zrobiła nam jesień średniowiecza. W końcu wyszły urazy, granie z zaciśniętymi zębami i zmęczenie. Po ostatnim gwizdku ostrowian poniosła fantazja - redaktor drughi bardzo chciał, żeby nam puszczono We are the champions, no to puszczono. Dzień za wcześnie. Nie zabrakło też okrzyku o czynności seksualnej. Już się bałem, że ostrowska publika o nim zapomniała. Nie zapomniała też ochrona sobie poskakać. Jeden młodzik małe nieporozumienie szybko chciał zamienić w szarpaninię, ale mu się stety, niestety nie udało. Wyraźnie jednak szukał okazji, żeby zaistnieć przed starszymi kolegami. A może chciał, żeby mu ktoś garba wyprostował? Trudno powiedzieć.

Jeszcze przed opuszczeniem hali spotkała nas miła niespodzianka. Chłopaki wyszli z szatni, podziękowali za doping i odpowiedzieli z zapałem kto będzie górą w niedzielę.

I odpowiedzieli zgodnie z prawdą.

Powrót

[caption id=”attachment_1689” align=”alignleft” width=”205”] fot. wks-slask.pl[/caption]

Po zapakowaniu się w pojazdy czekała nas niemiła niespodzianka. Po dwóch mundurowych weszło na pokład, oznajmiło “jedziemy z wami” i usadowiło tyłki na przednich siedzeniach. Po co, dlaczego? Chyba nigdy się nie dowiem. Towarzystwo opuściło nas dopiero na granicy województwa, gdzie na środku wąskiej drogi… radiowóz zablokował pas i kazał się wyminąć. Bystre to było.

Przyznamy się bez bicia - zabufoniliśmy i na mecz numer cztery przygotowani nie byliśmy w żaden sposób. Lista wyjazdowa powstawała naprędce w autokarze. Komplet na jeden pojazd + auta zebrał się bardzo szybko. Okazało się nawet, że nie mamy żadnej rezerwacji na autokar, więc i ten trzeba było na szybko wyczarować.

Bohaterem drogi powrotnej został kolega, którego chciano już koronować za niebywały talent w dziedzinie handlu.

Prawdziwie Mistrzowska miała okazać się jednak wróżba Heńka: Zobaczycie, Mirek nam to jutro wygra! widziałem jak się wkurwił!

Niedziela

[caption id=”attachment_1686” align=”alignleft” width=”300”] fot. wks-slask.pl[/caption]

Ta ostatnia niedziela, powitała jednego z kolegów z samego rana w radio. Nie zabrakło notesu prezesa (w przeciwieństwie do dnia wcześniej). Artur Grygiel w szale radości po meczu wspominał, że nie znalazł mnie w sobotę, bo wcześniej przed meczem przybijał piątkę. Menedżer drużyny ział pesymizmem jak w dniu półfinału PZKosz ze Startem Gdynia. Sz. śniło się, że Mirek Łopatka rzucił 27 pkt, a na zbiórkę przyszedł z hasłem “mówiłem, że się spotkamy w niedzielę i jestem” (dzień wcześniej nie mógł pojechać). Jeden z młodszych wyjazdowiczów chyba wymodlił sobotnią porażkę, bo rodzice wysłali go na siłę na obóz. W niedzielę zdążył wrócić, żeby pojechać na mecz.

W końcu - w drodze do Ostrowa udało się zaliczyć postój we wspominanym już wielokrotnie miejscu. Opatrzność nad nami czuwała.

Jazda w nadkomplecie przebiegła chyba jeszcze szybciej niż w sobotę. Zdążyliśmy nawet wpaść na komunijną imprezę. Dzieciaki wciąż pewnie nie mogą domknąć opadniętych z zaskoczenia szczęk, kiedy na parking wyskoczyła grupa śpiewająca “pan Jezus już się zbliża…”. Chociaż nie było aż tak brawurowo, jak na którymś z wcześniejszych wyjazdów, kiedy P. wpadł na ślub i wytańczył flaszkę.

[caption id=”attachment_1704” align=”alignleft” width=”300”] fot. wks-slask.pl[/caption]

Jeżeli w sobotę policja była przygotowana na inwazję, to nie wiem jak nazwać to co nas powitało przed Ostrowem. Radiowóz pełen wojowniczych żółwi ninja, w kominiarkach i z pałami przełożonymi przez plecy. Chyba oficjalnie poszliśmy w górę w tabeli chuliganów, chociaż nie mamy pojęcia jakim cudem.

Na miejscu dokonuje się zakup 87 wejściówek. Plus Vipowskie, a i paru znajomych kupowało na własną rękę w kasach, spokojnie więc wrocławskiej publiki było grubo ponad setka. Wojownicy w maskach na darmo jednak nie przyjechali, wybrali więc sobie drogą losowania jednego z kolegów i oznajmili ochronie “ten pan nie wchodzi”. Zdesperowany zaczął zabawę w kotka i myszkę, która nieomal zakończyła się wejściem na sektor gospodarzy, ochrona nie dała się jednak nabrać. Ostatecznie udaje się dojść do porozumienia, a dług wdzięczności kolega ma u S. za jego “ten pan wchodzi na moją odpowiedzialność”.

Kalwas się nauczył

Ten mecz był wyjątkowy z wielu względów. Niesamowita determinacja, wynik i historyczny efekt to jedno. Warto jednak podkreślić, że chyba w żadnym innym meczu nasz trener tak dobrze nie reagował jak w niedzielę wieczór. Mecz w ogóle zaczął się szokiem dla nas, bo z Bodzińskim w pierwszej piątce, który - jak na człowieka od finałów przystało - zrobił swoje.

Mecz zaczął się źle, od 11:3 dla gospodarzy, potem jednak należał do nas, a po wejściu Mirka był dziki szał i doping na petardzie, jakiej ostrowski sektor gości chyba nie pamięta. Wróżba zaczęła się spełniać.

WKURWIONY MIREK

Mirek za czy.

Mirek nisko na nogach w obronie.

Mirek z góry bez odrywania się od ziemi.

Mirek macha grabiami i zgarnia piłki jak gruszki (BLOK NA CIELEBĄKU!!).

Okupujący sektor vis-a-vis nas młyn Stali przeszedł w stan tzw. karpia. Już na początku drugiej kwarty wielu żółto-niebieskim kibicom gardła zamarły, wydawało się, że na tak grający Śląsk nie będzie rady. Kibice się jednak szybko pozbierali, ich pupilom zajęło to nieco dłużej.

Zawał za zawałem

Śląsk długo i skutecznie łatał dziury, w końcu jednak przyszedł kryzys i wydawało się, że Matczak w pojedynkę nas rozstrzela. Ostatnie minuty razem z nami menelami, przeżywał wychowanek Śląska Kamil Chanas, który mógł oklaskiwać innego wychowanka. To co zrobił Norbert w ostatniej minucie regulaminowego czasu i w dogrywce przejdzie na dobre do złotej historii naszego klubu. Pisałem już kiedyś, że ten chłopak ma niesamowity timing do kluczowych rzutów i to się potwierdziło. Jeszcze w pierwszej połowie trafił zza połowy, jednak już po czasie, ale trafienie równo z syreną w dogrywce, po obrocie powinno trafić do top 10 akcji sezonu. Tego czegoś zabrakło wspomnianemu strzelcowi Stali, który kompletnie pogubił obrońców w ostatnich sekundach regulaminowego czasu gry, doprowadził nas do palpitacji serca i kilku zawałów… ale rzut na zwycięstwo spudłował.

Na koniec było tylko gromkie jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeest!! Norbert obcinający siatkę, kibice Stali przyglądający się nam w milczeniu, Mirek pijący z pucharu, niekończące się okrzyki radości, podziękowanie od zawodników, Płatek na obręczy, koszulki “Awans to dopiero początek” i amok z radości.

Dziękujemy!

[caption id=”attachment_1700” align=”alignleft” width=”300”] fot. Luiza Różycka[/caption]

Będzie trochę nietypowo. Długo nie mogliśmy się przekonać do zawodników z Wałbrzycha. Ostatecznie obaj pokazali klasę, profesjonalizm i w pełni zasłużyli na to, żeby usłyszeć swoje nazwiska skandowane z trybun. Trener Kalwasiński wielu pewnie nigdy nie przekona, u mnie ma jednak plusa za to, że potrafił wyciągać wnioski. I za cygaro na środku parkietu.

Na podsumowanie personalne przyjdzie jednak jeszcze czas. A na razie podziękowania. Dla nieobecnych - Piotrka Bawolskiego i Marcina Blumy (a także Kacpra Kowalskiego). Największego pechowca, Pawła Bochenkiewicza. I po kolei: Mirek Łopatka, Marcin Kowalski, Mateusz Płatek, Maks Kulon, Radziu Hyży, Adrian Mroczek-Truskowski, Nobert Kulon, Tomek Bodziński, Artur Grygiel (zrób te studia!), Rafał Glapiński, Aleksander Raczek, Wojtek Leszczyński, trenerzy Rafał Kalwasiński, Grzegorz Krzak, Maciej Maciejewski, genialny maser Marcin Janusiak i wszyscy, którzy zapracowali na spełnienie naszych marzeń - DZIĘKUJEMY!

Radość

[caption id=”attachment_1698” align=”alignleft” width=”300”] fot. Luiza Różycka[/caption]

Autokary z naszych powrotów wspominają, że najlepsze imprezy miały miejsce… po przegranych. Po wygranych zwykle wszyscy byli już wypompowani. To co się działo w drodze do Wrocławia to było absolutne przeciwieństwo. Dziki szał, prawdziwa eksplozja radości, której nie da się opowiedzieć, jeżeli ktoś nie przeżył. Raczono się prezentem od Dżordża Busha, chociaż nie mniejszą popularność zdobyła… kawa i herbata. Niżej podpisany na swoją się nie doczekał :( (bo nie poprosił drugiego niżej podpisanego:)). Ciekawostką jest trunek, którym F. raczył się wraz z innymi odważnymi, o prawdziwie wojskowej nazwie - KOMANDOS. Znawcy smaku doskonale się zapewne orientują, jak wielką cierpliwością się kolega wykazał przechowując go - i pomyślunkiem - słynny napój od dawna nie jest już produkowany. Smaczku dodaje fakt, że był produkowany w … Ostrowie Wielkopolskim.

Na postoju mundurowy oznajmia, że eskorta prawdopodobnie potowarzyszy nam do samego Wrocławia. Od słowa do słowa padło stwierdzenie o wystraszonej obsłudze stacji paliw, co kolega H. skwitował, “no, ja uczestniczyłem w rożnych takich zdarzeniach”. Na widok miny mundurowego szybko się poprawił “oczywiście jako świadek!”.

[caption id=”attachment_1702” align=”alignleft” width=”300”] fot. wks-slask.pl[/caption]

Na drodze zwalniamy, żeby dać zawodnikom czas na oficjalną kolację i dogonienie nas przed Kosynierką. Dojeżdżamy niemal jednocześnie. Pod halą robi się kolorowo, głośnie, nie mają końca uściski i okrzyki radości. Mieliśmy rację zazdroszcząc przez trzy sezony z rzędu innym ekipom świętującym awanse. Tego po prostu nie da się opisać. To trzeba było przeżyć. A to dopiero początek.

Zabawa po dłuższej chwili przeniosła się na wrocławski Rynek, gdzie niektórzy powitali poranne promienie słońca.

Łyżeczka** dziegciu**

Chyba nikomu nie udało się zdobyć meczowej koszulki, co poniekąd załatwiło sprawę kłótni która komu przypadnie w udziale. Najszybsi skórę na niedźwiedziu dzielili już w październiku.

Relację napisał Yanoo z wydatną pomocą Heńka, który służył mu cierpliwie w takim samym stopniu jak w poniedziałkowy poranek kiedy to musiał prowadzić kolegę pod rękę, co się miejmy nadzieję powtórzy za rok !!!