Przemyśl, 12.01.2013
admin
Nie ma w tym sezonie praktycznie bliskich wyjazdów. Gdyby nie pucharowe zmagania, regionalne losowania i mecze z Prudnikiem i Kłodzkiem, to na naszej mapie wyjazdowej zagościłaby tylko jedna wycieczka poniżej 200 km. Dokąd ta wyprawa, to wszyscy dobrze wiedzą i zapewne któraś z naszych mądrych głów napisze o niej niedługo. Tymczasem wybraliśmy się w najdalszy w historii naszego klubu kibica wyjazd do Przemyśla. Liczba oczywiście jak zwykle nie powalała a, że tuż przed wyjazdem zaczęły wypadać kolejne osoby, ostateczna liczba podróżników zatrzymała się - tak jak tydzień temu w Stargardzie - na okrągłej 10. Niekorzystne prognozy pogodowe sprawiły, że wyjechaliśmy znacznie wcześniej niż by na to wskazywał wujek google. I dobrze bo pierwszy raz od dłuższego czasu nie spóźniliśmy się na mecz jak to mamy w zwyczaju, a czasu na trasie i pod halą było tyle, że mogliśmy przyozdobić okolicę vlepkami i ponaparzać w szybę szatni naszych zawodników oraz stoczyć wojnę na śnieżki. Droga minęła na tyle spokojnie, że niektórzy z wyjazdowiczów ostatnie kilometry po prostu słodko przespali, inni z kolei podziwiali podkarpackie widoki. Najsmutniejszy był chyba F., który nie mógł odnaleźć sobie tarasu widokowego w celu napełnienia pamięci swojego smartphone’a zdjęciami wspomnianych krajobrazów. Pogrążony w smutku postanowił ulżyć sobie na naszym ulubionym odcinku specjalnym pod Krosnem i wykręcił czas o 1,5 minuty lepszy niż kolega P. podczas noworocznego wyjazdu.
Hala w Przemyślu dość oldschoolowa i pamiętająca dawne czasy. Niestety, tych czasów nie pamięta już miejscowa publika, która ograniczała swoją aktywność tylko do buczenia oraz dwóch czy trzech okrzyków “Polonia!”. Szczęście w nieszczęściu - obyło się bez wuwuzel. Niemniej jednak po raz kolejny nie spotykamy się z negatywnym odbiorem na jakiejś hali. Nasz doping przeciętny, ale jak może wyglądać doping w 10 osób. Niemniej jednak przy bierności przemyskiej publiczności i raczej spokojnej gry naszych prezentujemy dwa nowe kawałki. Wydaje się, że będą to nowe hiciory.
Po meczu tradycyjna szkocja, kto wygrał mecz i kilka słów zamienionych z zawodnikami pod autobusem. No i dawaj z powrotem ponad pół tysiąca kilometrów. Czas mijał na dyskusji o jakości i szybkości odśnieżania jezdni, oraz dziecięcych zabawach K. latarką, którą dostał w zakupowej promocji. Niemiłą niespodziankę zrobił nam Pan Gessler i zamknął budę z maczankami w Krakowie. A szkoda.
We Wrocku meldujemy się w środku nocy. Niektórzy mimo szumnych zapewnień nie zdecydowali się na wizytę w “Przedwojennej”. Ostatni w domciu stawia się tradycyjnie twierdzowy wyjazdowicz B., który drogę tam i z powrotem okraszoną meczem zamknął w 24 godzinach. Szacunek!
relacja autorstwa Z. z drobnymi wstawkami od V.