Toruń, 27.04.2013
admin
Pokarało nas. Rok temu zabufoniliśmy jadąc do Ostrowa nieprzygotowani na wariant, że dzień później trzeba będzie jechać ponownie. Wczoraj SIDEn Toruń nas za to pokarał. Oby bez powtórki dzisiaj.
Nagonka
Naród bogaty nie jest, co odbiło się wyraźnie w kalkulacjach jechać, nie jechać, oszczędzać na Krosno/Kutno. Nagonka medialno-internetowa nieco podreperowała naszą liczbę, ale prawda jest taka, że jak na półfinał, to było słabo - 35 osób, plus kilka, może kilkanaście znajomych twarzy z Wrocławia siedzących przed nami. Mogło (i powinno) być lepiej, ale tuż przed wyjazdem parę osób wypadło.
Z nagonkami różnie bywa. Zwykle trafiają się osoby strasznie nieogarnięte, które w autokarze sprawiają więcej problemów, niż pożytku. Tym razem mieliśmy szczęście, bo każdy dał z siebie wszystko i aż dziw, że nie udało się tych osób zwerbować wcześniej. Nauka z tego taka, że jak ktoś ma w sercu Śląsk, to nie powinien chować się po kątach, tylko śmiało uderzać na nasz sektor i z nami na wyjazdy.
O jedną myśl za daleko
Kunktatorstwo potencjalnych wyjazdowiczów skłania do refleksji, czy hala w Krośnie/Kutnie nie okaże się dla nas za mała. Ciśnienie na mecz, w którym prawo gry musimy sobie dopiero wywalczyć, już teraz czuć spore. Oj będzie selekcja konieczna… i nagroda za obecność wcześniej.
Anegdot ci u nas dostatek
Do bogatej kolekcji historyjek, którymi raczono świeżaków, będzie można dołożyć sporo nowych, z samego wyjazdu do miasta Kopernika. K. to sknerus nad skneruse, ale sposób P. na zaoszczędzenie zaskoczył nawet jego. Spotkanie ze średnio przyjazną, jak i drugą, bardzo przyjazną ekipą niektórym również zapadnie w pamięć. Pan (gdybym był pan, to byś u mnie pracował) Franek, kierowca tira z Gdańska, najpierw podejrzewał nas o próbę włamu, by płynnie przejść do ciekawej rozmowy o koszykówce. Panie B. i M. zapewne długo będą wspominać niekończące się komplementy, ale pamiętnych historyjek było więcej.
Po meczu złość w żyłach sięgała zenitu, a żeby było weselej, na wyjeździe kierowca dostał mandacik za zbyt wysoki autokar (milicjantce nie szło wytłumaczyć, że znaki w przeciwną stronę nie ostrzegały o wysokości, a skoro autokar wówczas się zmieścił, to naturalne że z powrotem również powinien).
We Wrocławiu zameldowaliśmy się około 2:20.
Mecz
Doping w Toruniu nie istniał. Nie licząc oklasków, wstania z miejsc pod koniec i krótkiego “defence” w ostatnich sekundach meczu, to w Toruniu było jakby bez kibiców gospodarzy. Z naszej strony doping musiał się podobać, sądząc po minach odwracających się w naszą stronę gęb, jak i reakcji zawodników, którzy zawrócili z szatni, by wejść na trybuny i podziękować za wsparcie.
Długo się zastanawialiśmy co się stało w tej ostatniej minucie meczu. Czemu Kikowski czekał tak długo z oddaniem rzutu i dlaczego wykonał go niemal metr przed linią przez ręce. Dziwnych akcji było zresztą sporo, chyba z cztery, czy pięć strat to wybicie piłki z kozła; nie brakowało podań do nikogo, czy akcji granych “na pałę”. O rzutach na modłę “a se jebnę” już nawet nie chce się mówić, bo to nasza zmora przez cały sezon.
Wydaje się, że zabrakło koncentracji, a pewność siebie po zdemolowaniu rywala w meczu numer dwa za bardzo uderzyła do głowy.
Trzeba dziś poukładać wszystko na odpowiednie tory i po prostu wygrać. Gardła nie zniosą dłuższego maratonu.