Cieszyn, 18.05.2013
admin
Takie wyjazdy robi się na spontanie. Bo choć któryś z nas na Rynku naszemu nowo wybranemu pręgierzowemu zdobywcy obiecał nasze wsparcie w Cieszynie, to jednak nikt nie traktował tego poważnie. Ale obietnica, to obietnica, a promile wyzwolone po meczu kopaczy spotęgowały poczucie obowiązku w kolejnej ważnej dla WKS-u chwili. Tłumów nie było, ale jedno autko zapaleńców postanowiło wybrać się na Śląsk Cieszyński. Droga - jak to autostradą - minęła spokojnie na powolnym delektowaniu się trunkiem którego większe ilości trafiły przypadkowo w ręce Z. Atmosferę umilał nieoczekiwanie stoczony pojedynek dwóch bolidów wewnątrz bolidu pomiędzy V. i K. Niestety, nie wyłoniono zwycięzcy, chociaż pewnie nasz naczelny Rabi twierdzi inaczej. Nie obyło się oczywiście bez niespodzianek natury komunikacyjnej, bo jak na złość, tuż przed Cieszynem, zaskoczył nas objazd i o ile w stronę “do” łatwo było trafić, to o tyle “z powrotem” nie było już tak czytelnie. Konia z rzędem temu, kto wie gdzie są Pawłowice i bynajmniej nie jest tu mowa o osiedlu we Wrocławiu. Niestety, nasi drogowcy tak oznaczyli objazd z Cieszyna do Katowic/Gliwic. Gratulacje. Mimo trudności, w Cieszynie meldujemy się ponad godzinę przed meczem, głodni i żądni tradycyjnej pepikowej potrawy. Krótki spacerek na czeską stronę i długie oczekiwanie na pożądany specjał. Długie - bo nam się śpieszyło na mecz, ale z drugiej strony jak to jest, że jedna Vondrackova potrafi ochędażać kuchnię, nalewać piwo, sprzatać stoły, kasować gości i mimo wszystko na obiad czeka się krócej niż w Polsce? K. sekretu tego zjawiska dopatrywał w kiepie, którego Pani namiętnie ćmiła nad patelnią. Może w tym jest metoda?
Na mecz docieramy spóźnieni, ale to chyba nasza wieloletnia tradycja. Na miejscu niesamowite zaskoczenie - pełna hala ludzi, chociaż średnio zaangażowanych w dopingowanie. Z uwagi na brak miejsca, meldujemy się na balkonie usytuowanym na drugim piętrze hali Uniwersytetu Śląskiego. Tak wysoko to chyba jeszcze w tym sezonie nie było, a do tego strome nachylenie trybun powodowało u niektórych nawrót lęku wysokości. Doping robimy symboliczny i tylko kilkukrotnie zaznaczamy swoją obecność, co jednak nie umyka uwadze naszych wyraźnie uradowanych graczy. Szkoda, że pojechaliśmy tylko w piątkę, bo akustyka z balkonu jest masakryczna, a w 15 osób możnaby zrobić na hali piekło. W przerwie ciekawostka - gazetka meczowa. Wzięta od niechcenia wywołała w nas nie lada zaskocznie bo zawierała relacje z meczów piątkowych, wywiady z zawodnikami i dokładne statystyki każdego z graczy wszystkich finalistów. Można?! I to wszystko na czwartoligowych parkietach! Na pochwałę zasługuje także cieszyńska publiczność, która mimo łomotu, który sprawili nasi koszykarze, do ostatnich sekund dopingowała swoich koszykarzy, a rzut jakiegoś łebka z Cieszyna ustalający wynik meczu na… 62-97 równo z końcową syreną spotkał się z niespotykana euforią. Mecz wygrany solidnie w czym duża zasługa nie tylko graczy z pierwszego zespołu. Widać, że paru młodszych ma papiery na grę. Miejmy nadzieję, że zostaną dobrze poprowadzeni i nie rozpłyną się gdzieś jak wielu poprzedników. Po meczu tradycyjne “kto wygrał mecz” Bochena, “awans jest nasz” które sprawiły ewidentnie ogromną frajdę naszym młodym graczom. Oby ta chemia zaprocentowała w przyszłości. W naszych szeregach z kolei żartobliwe pytania - gdzie jedziemy po awans za tydzień. Niby żarty, ale cudownie jest przeżywanie sukcesów WKSu. Czy to w ekstraklasie, czy w II/III/IV lidze…
relacja autorstwa Z.