Zielona Góra, 15.02.2014
admin
W niespełna tydzień czasu po zdobyciu krajowego Pucharu przyszło nam odwiedzić aktualnego Mistrza Polski. O podróży do zielonogórskiej hali niektórzy myśleli jeszcze zanim ona powstała, bowiem już na projektach wyglądała apetycznie - wysokie trybuny blisko parkietu zapowiadały świetną akustykę, a i sama pojemność, jak na polskie warunki, miała robić wrażenie. Jak ostatecznie było?
Roszady i spóźnialscy
To był dopiero trzeci mecz w tym sezonie, grany przez Śląsk w sobotę na wyjeździe, a nikomu chyba nie trzeba specjalnie tłumaczyć, że to najlepszy dzień w tygodniu na wyjazdy. Do Kołobrzegu jak i Sopotu ostatecznie nie udało się pojechać, ale tym razem o wpadce nie mogło być mowy. Nie przeszkodziły wyższe wymagania ze strony gospodarzy, ani nagłe przełożenie spotkania na wcześniejszą godzinę. Jednak już wypisywanie się i nagłe pobudki na mniej niż 24h przed meczem doprowadzały niżej podpisanego do szewskiej pasji. Ostatecznie w kierunku Zielonej Góry udało się 49 osób, plus grupa z KKN-u.
W drodze na miejsce niektórzy próbowali ratować sobie humory trunkiem z dodatkiem “Free” w nazwie. Prawdopodobnie sprawili tym wielką radość sprzedawcy, że się zalegającego paskudztwa nareszcie pozbył. Poza tym podróż bardziej przypominała… powrót, umilony wieściami o złotym medalu wywalczonym na Ruskiej ziemi.
Wzięci z zaskoczenia
Na miejscu nie możemy się nadziwić stopniem zorganizowania miejscowych służb, zaczynając od sprawnego podprowadzenia pod boczne wejście, gdzie już czekał organizator, by zaprowadzić przez labirynt korytarzy do kas.
Macanko i kontrola obecności na liście wyjazdowej zabrała ponad 20 minut, ale ogólne zdziwienie na twarzach naszą dobrą kondycją znacznie zrekompensowało te niedogodności. Zdziwienie było zresztą na tyle duże, że olanie kontroli przez F. zbyto jedynie machnięciem ręki.
Wysoko
Widok z balkonu robi wrażenie. Jest jeszcze wyżej i pod jeszcze większym kątem niż w Ludowej. Delikatnie spóźnieni nie mamy jednak czasu na podziwianie widoków, tym bardziej, że wynik na parkiecie optymistycznie nie wyglądał. Widać jednak wojskowym gra się znacznie lepiej ze wsparciem naszych gardeł i dość szybko wyrównali, a przez kilka minut mogliśmy się nawet cieszyć z wyraźnego prowadzenia.
W czasie kiedy jedni szukali wzrokiem młyna gospodarzy, inni radowali się na koszulkę Żubra. Na trybunach pojawił się również Maciej Zieliński, którego miejscowa publiczność powitała brawami. Skoro o miejscowej publice mowa - spodziewaliśmy się znacznie większej mobilizacji na przyjazd Śląska Wrocław. Euroliga i Mistrzostwo wyraźnie jednak zielonogórzan zmanierowały, bowiem poza głośniejszymi gwizdami w decydujących momentach meczu, to wypełniona mniej więcej w połowie hala siedziała cichutko.
Hala zawiodła nas również - wygląda rewelacyjnie zarówno z zewnątrz, jak i w środku, jest dobrze przygotowana na przyjęcie kibiców gości, strome trybuny robią wrażenie, ale to co dla nas najważniejsze - akustyka - woła o pomstę do nieba. Jest chyba nawet gorzej niż w Orbicie. Nie przeszkodziło to nam jednak zebrać sporo pochwał za nasz doping, również od miejscowych. Co prawda w kryzysowych momentach - w trzeciej kwarcie, kiedy nadziewaliśmy się na kontrę za kontrą oraz dogrywce - doping na chwilę nieco siadał, ale na tyle, by jedynie każdy mógł zakląć pod nosem, a następnie wściekłość zamienić na jeszcze lepszy doping. W czwartej ćwiartce pomogło, w dogrywce zawodnikom zabrakło już i czasu i sił.
Z optymizmem
Pomimo oddalających się szóstek mecz napełnił nas optymizmem, że Pucharowy finał nie był jednorazowym wyskokiem i coś w tej lidze możemy wywalczyć. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że ze zdrowym Skibniewskim, z Zielonej Góry wywieźlibyśmy dwa punkty.
Po wspólnych podziękowaniach pod halą, śpiewach i odsłuchaniu niedowierzań ze strony Radka, ruszyliśmy w tango, pardon, do domu. W dobrych nastrojach meldujemy się we Wrocławiu po godzinie 23.