Strzał w głowę

Niemal od początku “dziwnej” działalności klubu próbuję doszukiwać się logiki i sensu w poczynaniach władzy z Mieszczańskiej, czy też Wagonowej. Przykładowo – ciszę po nie wysłaniu zgłoszenia do PLK (i niby oficjalnym wykluczeniem Śląska z rozgrywek) próbuję sobie tłumaczyć jako jedną z wielu zagrywek-kamikaze jakich dopuścił się klub. Wg mnie postanowiono po prostu “sprawdzić” reakcję miasta oraz paru osób grających na dwa (jak nie więcej) fronty. Taki fortel, by inni odkryli swoje karty.

Coraz częściej jednak doszukać się jakiejkolwiek – choćby tak pokrętnej – logiki nie jestem w stanie. W klubie strzelano już sobie w stopy, w kolana, a ostatnio strzelono sobie w głowę. Najpierw Waldemar Siemiński obraził się na nasz Klub Kibica, a tydzień później ochroniarze z ASCO postanowili odkuć sobie ironiczne komentarze nie wpuszczając autorów słynnego już transparentu z powrotem na halę. Nie wiem czyja to była decyzja, ale ten ktoś chyba mózgownicę zostawił w domu – jeśli to ma być jedna z metod na poprawę wizerunku klubu, to ja na miejscu osób odpowiedzialnych (oficjalnie) za jego budowanie złożyłbym wypowiedzenie. Za rozpierdalanie roboty.

Skorzystajmy jednak z okazji, by wymienić w telegraficznym skrócie największe błędy “góry”. Spróbuję pominąć tu (rzekome) kłamstwa przypisywane klubowi przez prasę, bądź plotki oraz problemy, które nie wynikają bezpośrednio z jakiegoś błędu (tutaj np. zaliczę konieczność opuszczenia Orbity).

Strzał w lewą stopę, czyli wycofanie karnetów. Przed sezonem 2007/08 postanowiono wprowadzić rewolucyjny system kart cipo… wróć, chipowych. Nazwano je karnetami sponsorskimi. W teorii miały oferować mnóstwo ficzerów i bonusów kibicom, którzy by się w nie zaopatrzyli, klubowi większe zyski (bo taki karnet był drogi), w praktyce wyszło jak zawsze. O ile jednak sam pomysł wydaje się chwalebny, a przynajmniej ciekawy, o tyle ogłoszenie, że zwykłych karnetów nie będzie, to już był pierwszy krok ku temu, by rozłościć kibiców do białej gorączki. Dorzucić tu problemy ze znalezieniem sponsora (którego mimo usilnych prób nie znaleziono), fatalnie wyglądające kompletowanie składu, kompletna cisza ze strony klubu na doniesienia prasowe (a prasa widziała już w składzie Dalmau, Kitzingera, czy Plutę) i fatalny skład na początku sezonu (Shaun “piąta liga” Fountain) dało w sumie okropne nastroje wśród ludu. Zapoczątkowana wojna z mediami, czy straszenie miasta przed wycofaniem się z ULEB to ledwie czubek góry lodowej, który “ładnie” osiadł się na całym stożku pełnym wrogiego spojrzenia na Siemińskiego.

I w takim momencie NPW jest mało i postanawia strzelić sobie w lewe kolano zadając słynne pytanie “Czy dobrze pracujemy?”. Co gorsza – Siemiński nie rozumie dlaczego ludzie odpowiedzieli mu trzykrotnie negatywnie.

Mało tego – wg jego rozumowania taka atmosfera to wina… a jakże by inaczej: Wyborczej! Gazeta zmanipulowała ludźmi podając dziwne informacje o klubie i dlatego są na nas źli! Na nic przekonywanie, na nic tłumaczenie podczas spotkania z właścicielem. Zrozumieć, a może lepiej powiedzieć: przyjąć do wiadomości swoich błędów nie potrafił. Jak sam powiedział: “straciłem mandat społeczny na prowadzenie tego klubu”, a jeszcze dobił sytuację strzelając pierwszego focha na… klub kibica, który akurat nie miał tu na nic wpływu.

Potem było się miotanie klubu wokół własnej osi i popis nieudolności w bronieniu swojego wizerunku. Jedyną bronią, którą klub umiał się skutecznie bronić było… milczenie! Kiedy włodarze milczeli, nie wydawali żadnych oświadczeń, nie organizowali żadnych dziwnych atrakcji dla skołatanych nerwów kibiców, to atmosfera wyraźnie się poprawiała. Taka sielanka nie mogła jednak trwać wiecznie.

Skończył się sezon, wszyscy już myśleli, że najgorsze mamy za sobą, w klubie zmądrzeli, a teraz zacznie się normalność, ale nie, ale nieee…

Siemiński postanowił do pary odstrzelić sobie prawą stopę. Niezależnie od wszystkiego: motywów, potajemnych rozmów, ugód, zapewnień i robienia w wała – wyjście jakie wybrał Siemiński, by wstrząsnąć miastem, było chyba najgorsze z możliwych. W klubie twierdzą, że nie było żadnego szantażu. Że były na pewnym szczeblu jakieś rozmowy, że miasto obiecało kasę, a potem okazało się, że tych pieniędzy nie ma. Próbuję sobie wyobrazić, jak nam Ruscy w prywatnych rozmowach obiecują tanie dostawy gazu, a potem o tym zapominają i Kaczyński w odwecie ogłasza embargo na Rosję. I choć należę do grupy osób, które na widok prezydenta wołają “kwa! kwa!”, to nie potrafię sobie wyobrazić, by głowa państwa popełniła tego typu kretyństwo. Siemiński ma widać bujniejszą wyobraźnię.

Z najnowszych genialnych posunięć należy dodać pochwalenie się długami wobec Orbity. W zamierzeniu miało to podziałać na zasadzie “patrzcie ile ci złodzieje nam policzyli!”. Jak to ludzie odebrali mówić nie trzeba. Chwilę potem klub chwali się, że próbował ugody ze Spartanem. Fajna mi ugoda – prośba o odroczenie płatności do maja 2009 roku… Nie muszę chyba dodawać, że i ten dokument sprawił jedynie, że kibice tylko wyśmiali rządzących klubem.

Doceniam pracę jaką wykonują ludzie w siedzibie przy Mieszczańskiej i życzę im jak najlepiej. Prawda jest jednak taka, że każdy swój mały kroczek do przodu okupują trzema skokami w tył decyzjami i posunięciami jak te wymienione wyżej. A to kierunek do upadku, a nie mistrzostwa.

“Będzie dobrze”

Jestem realistą. Żeby nie powiedzieć sceptykiem to jednak staram się patrzeć trzeźwo na świat. Nie wierzę w bajki i obietnice, które nie raz sprawiły, że pukałem się po głowie i zastanawiałem, jak mogłem być taki naiwny.

W obecnej sytuacji Śląska przygotowałem się już na najgorsze i podświadomie zacząłem godzić z nastałą sytuacją.

Jeśli drużyna nie zostanie zgłoszona do rozgrywek ekstraklasy to pozostaje nam dopingowanie dotychczasowych rezerw, które w tym wypadku staną się pierwszym zespołem. Drużyna występująca pod szyldem Śląsk II Wrocław nadal jest sekcją wojskową i nie podlega pod S.S.A lecz pod wielosekcyjny klub WKS Śląsk Wrocław.

Do tej pory sporadycznie pojawialiśmy się na meczach rezerw rozgrywanych w legendarnej “Kosynierce”. Swego czasu nawet “rekreacyjnie” dopingowano młodych koszykarzy, ale chyba nikt o zdrowych zmysłach siedząc na trybunach hali przy ul.Mieszczańskiej nie przypuszczał, iż może stać się ona dla nas miejscem częstszych i to w dodatku oficjalnych wizyt. Niestety rzeczywistość jest jaka jest i wszystko zdarzyć się może…

Co prawda tu i ówdzie słychać iż “będzie dobrze” co podkreśla we wcześniejszym artykule kolega “y”. W obecnej sytuacji nie trudno wlać w serca kibiców odrobinę nadziei i sprawić, by myśleli pozytywnie. Tymczasem ja chciałbym przedstawić swoją, nieco inną wizję popularnego ostatnio zwrotu.

Jeśli powyższy scenariusz z grą w 3 lidze się sprawdzi to będzie wspaniale. Po pierwsze okaże się ilu Śląsk ma tak naprawdę wiernych kibiców (oprócz oddanej grupy kilkudziesięciu osób, które bez względu na wszystko będą pojawiały się na  każdym meczu), a kto przychodził do Orbity dla lansu.

Dwa, to wyjazdy w nowe nieznane miejsca. Przyjdzie odwiedzić nam min: Zabrze, Rybnik, Kłodzko (kolega “B” się ucieszy), Prudnik, Pleszew czy Szczecin.

Brak odwiecznego rywala w postaci Anwilu Włocławek częściowo zrekompensują nam wyjazdy do Stargardu Szczecińskiego i kibice tamtejszej Spójni.

Po trzecie mecze w “Kosynierce” będą miały jedyną niepowtarzalną atmosferę. Kameralny klimat w małej hali, w której doping będzie niósł się tak jak w żadnej innej w naszym kraju. Kto nie wierzy w moją radość tego odsyłam do notki sprzed dwóch miesięcy na temat meczu w Brzegu Dolnym i mojego zachwytu tamtejszym obiektem.

Tak więc nic, tylko czekać na 24 września. Na ten wlaśnie dzień zaplanowano inaugurację trzeciej (oficjalnie drugiej) ligi .Zaczynamy od derbów Wrocławia.

18.05.2008 Śląsk – Polpak w Brzegu Dolnym

Wieść o tym, że pierwszy mecz o brązowy medal rozegramy w Brzegu Dolnym wywoła wśród sympatyków Śląska nie lada zamieszanie.

No bo jak to? Tak ważny mecz, i to o medal, mamy grać poza Wrocławiem? Nie brakowało stwierdzeń, iż oba mecze gramy na wyjeżdzie, co paradoksalnie niektórym bardziej rozrywkowym fanatykom WKS-u było jak najbardziej na rękę.

My z meczu w Brzegu tragedii nie robiliśmy. Mimo, iż mecz odbywał się w środku tygodnia, a wielu z nas musiało pogodzić tę krótką “wycieczkę” ze szkołą i pracą.

Nie było sensu stawiania na zorganizowaną jazdę autokarem w tak bliską podróż bo i po co. Bractwo szybko się miedzy sobą dogadało kto, jak i z kim jedzie i tak oto już na dobrą godzinę przed meczem większość zameldowała się pod brzeskim obiektem sportowym “Rokita”.

Pogoda dopisywała, więc postanowiliśmy nie wchodzić od razu na halę, lecz zacząć “mecz” od zaspokojenia naszych spragnionych “wodopoju” gardeł na świeżym powietrzu. Atmosfera panowała przednia. Jednak zamiast typowego uroku Play-off, jaki zwykle wyczuwa się przed najważniejszymi meczami w Orbicie, towarzyszyła nam aura wakacyjna. Jakby to część nazwała “piknikowa”. Na potwierdzenie tych słów dodam iż znalazł się wśród nas jeden taki pomysłowy, który na ławeczce nieopodal hali rozpalił… grilla.

Zabawa zabawą, ale czas naglił i zbliżała się pora meczu, więc zaczęliśmy zajmować miejsca na hali. A skoro o niej mowa, to nie sposób pominąć zalet starego wysłużonego obiektu, w którym nasi koszykarze grywali już niejednokrotnie w latach dziewięćdziesiątych, podejmując m.i.n słynny Real Madryt.

Hala “Rokita” na pierwszy rzut oka kojarzy się z obiektami budowanymi w czasach PRL-u. Trybuny tylko po jednej stronie, zamiast plastikowych krzesełek drewniane ławki. Mimo to, obiekt w przeciwieństwie do naszej nowoczesnej Orbity posiada jakiś niepowtarzalny urok, a co najważniejsze – świetną akustykę, z której oczywiście w najlepsze korzystaliśmy.

Przez cały mecz staraliśmy się prowadzić zwarty, głośny doping i wstydzić raczej się nie musimy.

Oprawy tym razem z wielu względów nie przygotowaliśmy. Zaprezentowaliśmy tylko sektorówkę “Cała Polska w cieniu Śląska” oraz flagę hołdującą Macieja Zielińskiego.

Kibiców gości ok 10 osób, bardziej obserwujących wydarzenia na boisku, niż dopingujących.

Mecz na boisku jak najbardziej na plus. Nasi koszykarze udowodnili, że bez “gwiazd” świetnie sobie radzą, a zostawionego przez nich na boisku serca nie sposób docenić.

Po meczu zebrało nam się na refleksje. Część z nas chętnie odwiedzałaby “Rokitę” częściej. Tym bardziej, że po raz drugi (pierwszy raz 3 miesiące temu w meczu z Basketem Kwidzyn) okazała się dla nas szczęśliwa. Dopinguje się w niej z przyjemnością i osobiście nie mam nic przeciwko, aby w barwach Śląska jeszcze tam kiedyś wrócić…