Dwa światy

Nie od dziś wiadomo, że kibice – szczególnie ci, dla których klub to życie – mają zupełnie inne pojmowanie świata w stosunku do “przeciętnych” ludzi. I nie ma w tym nic złego. Jeden lubi sport, i interesuje go tylko walka o najwyższe cele, w najlepszym wydaniu. Drugi po prostu kocha swój klub i jest bardziej zainteresowany nienaruszalnością świętości oraz ducha sportu. Kiedy udaje się pogodzić wszystkie strony – pięknie! W drugim przypadku… ktoś cierpi, albo ma w dupie.

Wrocław się wypiął

Tak jak w dupie ma nas te 5-6 tys., które wypełniało “Lodową” na meczach Euroligi, albo zabijało o bilety na finały z Nobilesem. Bo oni nie przychodzili dla Śląska, tylko dla koszykówki, mody, czy czegokolwiek. Ewentualnie sportu wysokich lotów w wykonaniu wrocławskiego zespołu. I mają do tego prawo, a nikt z nas nie powinien się za to odgrażać. Problem jednak zaczyna się, kiedy ktoś z tej drugiej strony barykady przestaje rozumieć “nasze racje”. Albo gorzej – mierzi go, że ktoś fanatycznie patrzy na ukochany klub i chce bronić tego, co dla niego święte.

Brak zrozumienia

Pseudodziennikarze popisali się dziś dwoma artykułami, które przedstawiają taką właśnie postawę. Nie rozumiem, znaczy to jest złe i należy tępić. GW, popularnie zwana Głosem Tel Avivu, wyśmiewa kibiców Jastrzębskiego Węgla, broniących nienaruszalności barw klubowych. Panie Zawadzki! Syn tego kibica nie wyjdzie z pokoju. Będzie dumny z ojca za to, że stanął po słusznej stronie. Tak jak my jesteśmy dziś dumni, że ojcowie nie stanęli kiedyś po stronie czerwonej. Że dziadkowie nie zgodzili się zmiany barw biało-czerwonych, na czerwone, z czarną swastyką.

Bo barwy, herb i nazwa to świętość. To tożsamość. Tożsamość, której wy nie macie, bo wam jest wszystko jedno. Wasza sprawa w co wierzycie i co jest dla was ważne. Ale wara od naszych dusz.

Peace and love

Piotr Waśniewski, były prezes koszykarskiego i obecny piłkarskiego Śląska, odbierany jest przez kibiców raczej negatywnie. Czytając wywiad z nim nie mogłem jednak wyjść z podziwu dla tego człowieka, że wytrzymał pytania kolejnego pseudodziennikarzyny, Marcina Rybaka. Nie wiem na jakim świecie żyje pan Marcin, ale muszą mieć tam dużo zielska.

Gdyby nie nienawiść między klubami, nie byłoby pojedynków Śląsk – Nobiles/Anwil, czy Śląsk – Stal. Albo Panathinaikos – Olympiakos. Albo Barcelona – Real. Albo Lakers – Celtics. Albo Juventus – Inter. Albo… można tak wyliczać i wyliczać. To te rywalizacje tworzą historię pamiętaną złotymi zgłoskami.

I dają pracę pseudodziennikarzynom.

II liga

Dobrze nam tu. Nie dlatego, że II liga jest fajna, ale dlatego, że mamy zespół złożony z wrocławian, grający z wojskowym herbem. Dlatego, że wraz z duchem sportu, Śląsk powinien do klasy wyżej awansować, a nie kupować miejsce. Cudzymi rękoma.

Chcecie ekstraklasy na już? Proszę bardzo, nie możemy wam zabronić. Ale nie dziwcie się, że to nas boli.

Dla niektórych ten ból będzie nie do zaakceptowania.

Rozpędzeni…

Rozpędzili się nasi zawodnicy, którzy po, nazwijmy to niezbyt udanej pierwszej rundzie sezonu 2010/2011, w drugiej wygrali 4 mecze z rzędu –  w tym z aspirującym do walki w play off zespołem Nysy Kłodzko (w kłodzku –20) oraz na wyjeździe w Poznaniu, po rzucie Norberta Kulona a`la Jacek Krzykała.  Może ta udana seria wpłynie pozytywnie na frekwencje w Kosynierce – bo, jak można zauważyć w tym sezonie, jest całkiem nieźle. W porównaniu z niektórymi meczami ubiegłego – niebo, a ziemia.

Rozpędził się wg mnie kolega Yanoo pisząc o walce o play off w wykonaniu Śląska. Byłoby miło, gdyby okazało się, że ma przeczucie i rację, ale obawiam się, że te plany w ciągu tygodnia lub dwóch mogą zostać brutalnie wbite w parkiet po meczach z Prudnikiem, Chorzowem i Skierniewicami. Chociaż Nysa Kłodzko też była wyżej w tabeli od nas, a jednak udało się zdobyć 2 pkt. Tak czy inaczej, zbliżają się wielkie derby Wrocławia, a że Wrocławski Klub Koelnera dołuje ostatnimi czasy w przeciwieństwie do nas – mam cichą nadzieję na udany rewanż.

Rozpędził się kolega masala, ogłaszając zapisy wyjazdowe do Ostrowa Wielkopolskiego na mecz ze Stalą, miesiąc przed jego terminem. Zważywszy, że po drodze są dwa inne wyjazdy oraz derby, to ogłoszenie to za chwile zginie w gąszczu notek ;) Inna sprawa – czy trzeba ogłaszać zapisy na kilkunastoosobowego busa? Bo taka jest obecna zdolność wyjazdowa przecież, niestety.

Rozpędziły się koparki przy ulicy Wystawowej. Hala Ludowa (Ludowa, bo na takiej nazwie się wychowałem i to w Hali Ludowej Śląsk zdobył ostatnie mistrzostwo Polski) została oddana do remontu. Gruntowna przebudowa trybun sprawi, że pomieści ona oficjalnie 10 tysięcy widzów. O tej inwestycji mówiło się od 2 (?) lat i od wtedy zastanawialiśmy się z „Łowcą żółtych skurwieli” jak upchną te dodatkowe 3,5 tys. krzesełek. Zakładaliśmy, że trybuny – nazwijmy je głównymi – staną się piętrowymi. Dodatkowo zagospodarowana zostanie wolna przestrzeń pod tablicą wynikową. Wizualizacja mówi sama za siebie… Balkony nam się poszerzą i zrobią dwupoziomowe częściowo. Cudo! Za pół roku nowa – stara Hala Ludowa…

Sezon 2006/07 w naszej galerii

Zacznę jak kolega: razem z kolegą yanoo uzupełniliśmy galerię o sezon 2006/07. A jaki to był sezon?

Na początku sezonu definitywnie (czy aby na pewno?) pożegnaliśmy z klubu obecnego vice premiera Grzegorza Schetynę. Przekazał klub Waldemarowi Siemińskiemu i wszyscy byliśmy pełni nadziei na lepsze jutro. Trenerem ponownie został „Furioso” Urlep co gwarantowało walkę na parkiecie od pierwszej do ostatniej minuty. Ale prawdziwe pożegnanie nastąpiło 22.10.2006 roku… Podczas pierwszego meczu z Polpharmą Starogard Gdański, z okazji zakończenia kariery MACIEJ ZIELIŃSKI został uhonorowany przez klub WKS Śląsk. Numer 9 z którym występował w Śląsku został zastrzeżony i już nikt nigdy (mam nadzieję, że nie znajdzie się oszołom który to zmieni!) nie wystąpi w koszulce z dziewiątką na plecach. Zielony Na Zawsze!

Praktycznie na każdym meczu wówczas był komplet publiczności, mimo jak zawsze wysokich cen biletów. Nie udało się rozegrać żadnego spotkania w Hali Ludowej niestety, ale Orbita na wielu spotkaniach pękała w szwach. Od pierwszego zwycięskiego meczu wytworzyła się wspaniała atmosfera wokół zespołu. Właśnie – zespołu. Wszyscy mieli świadomość, że Śląsk jest zespołem i zgraną ekipą pod wodzą Urlepa, a nie bandą gwiazdeczek. W Śląsku został ostatni z 3 wielkich, czyli Dominik Tomczyk, macedoński snajper Aleksandar Dimitrovski niestety z powodu kłopotów zdrowotnych nie dokończył sezonu, nasz wychowanek Kamil Chanas większą część sezonu leczył się z powodu kontuzji, jakiej nabawił się sezon wcześniej w Starogardzie, wrócił Radek Hyży, dołączyli Oliver Stević, który, okazał się być strzałem w 10tke, Branislav Jancikin, o którym Urlep mówił, że będzie lepszy niż Goran Jagodnik (hahaha) oraz Miha Fon. Rozgrywającym został Amerykanin Tim Kisner, który po prawdzie miał tylko jeden dobry mecz, ale kilkoma gestami w meczu z Anwilem sprawił, że na zawsze znalazł miejsce w naszej pamięci. Niestety z powodu słabej gry (spowodowanej jakby nie było kontuzjami stawów skokowych) również nie dokończył sezonu. Do zespołu dołączył Brandun Hughes, który chyba grał już we wszystkich klubach w Polsce. Rzucił dla nas wiele ważnych punktów w końcówce sezonu, aczkolwiek wielu z nas zapamiętało go… spod sklepu Żabka… :) pierwszym centrem miał być Glen Elliott, który był w przeszłości ochroniarzem znanego rapera amerykańskiego, co zresztą było widać na parkiecie. Później zastąpił go Zendon Hamilton, który grał przeciętnie i nigdy nie pokazał swoich prawdziwych umiejętności. Jednak tym, który ciągnął grę był Dean Oliver. Nie był to, co prawda gracz na miarę Reja Miglinieksa, czy Lynna Greera, ale swą grą udowodnił, że warto było na niego postawić i szkoda, że nie został na dłużej we Wrocławiu. Na jego cześć odkurzyliśmy melodię, na którą dawno temu już śpiewano „Williams okey”.

Wiele projektów czekających na realizację udało się zrealizować. Troszkę wówczas jeździliśmy na wyjazdy, w mniejszych lub większych liczbach. Rekordem okazało się 120 osób we Włocławku. Udało się zaprezentować kilka opraw, odkurzyliśmy flagę giganta „Cała Polska w cieniu Śląska”, którą trzeba było pozszywać nieco. Zadebiutowały też 4 inne flagi na płot/szybę, w tym najważniejsza na cześć, pamięć i chwałę tego najważniejszego. Pojawiło się kilka szalików i koszulek własnej produkcji. Na stałe wówczas zagościliśmy na sektorze B, dzięki czemu byliśmy bliżej reszty kibiców. Rekord frekwencji zanotowano na meczu z Prokomem 22.12.2006, gdzie pierwszy raz od kilku lat pojawiły się „koniki” pod halą. Wówczas też zorganizowaliśmy sobie, na większą niż zwykle skalę, akcje z konfetti wyrzucanym po pierwszych punktach. Mieliśmy rozdać jak najwięcej, żeby starczyło na jedną stronę hali w optymistycznych założeniach. Jak się okazało konfetti było za dużo i nie zdarzyliśmy rozdać całej Orbicie, efektem czego było wyrzucanie reklamówek w górę, przez co zmarnowaliśmy potencjał makulaturowy jaki w nas drzemał.

Mieliśmy nadzieję na finał. Na 18tkę. Na kolejne złoto, a zatrzymał nas Turów Zgorzelec. Nie ulega wątpliwości, że zgorzelczanie byli lepsi i zasłużenie awansowali do finału. Nie mniej jednak, rywalizacje z Turowem zapamiętamy między innymi z powodu pewnego idioty w różowym krawacie, który robił problemy w Zgorzelcu i jakieś dyrdymały wygadywał w prasie. No cóż, można chłopa ze wsi wyrwać, ale wsi z chłopa już nie. Finału nie było, ale był mecz o 3. miejsce z Anwilem Włocławek. Święta Wojna wiecznie trwa, niezależnie o co mecz : ) jeśli dobrze pamiętam byliśmy przekonani, że uda nam się wygrać i będziemy mieli brąz… a tu zonk na dzień dobry, przegrywamy 19.05.2008 w Orbicie po beznadziejnej grze i w rywalizacji do dwóch zwycięstw jest 1:0 dla Anwilu, a kolejny mecz we Włocławku. Postanowiliśmy pojechać rzecz jasna na Kujawy. Kto był nie żałował. Zobaczyć jak zwykle te wszystkie fucki, i pianę na pyskach, co poniektórych bohaterów, usłyszeć te bluzgi wszystkie. Dwie koleżanki zostały oblane piwem przed halą, ktoś wymienił ciosy między sobą, ktoś inny został opluty prawie, a kto inny dostał butelką. Wygrać we Włocławku bezcenne tym bardziej, że pod halą już stały stoliki z okazji imprezy po zdobyciu medalu. Troszkę imprezę popsuliśmy. I fajnie, bo nasza trwała dość długo, dla niektórych może za krótko, ale nie ma co rozpamiętywać.

Ostatni mecz sezonu to już historia zapisana złotymi zgłoskami. Medal. Radość. Szał. Zielony na sektorze. Rynek. Co tu dużo mówić… wróciliśmy do gry!