Kapiszon

Miała być bomba. Wyczekiwana deklaracja – czy w ekstraklasie zagra Śląsk, albo WKK. Zamiast tego, przybyli do Ratusza trafili na konferencję poświęconą… zbliżającym się Mistrzostwom Europy do lat 18.

Między wierszami można jednak było wyczytać, że coś się nie układa, coś jest nie po myśli, albo… że wciąż nic nie wiadomo. P. Koelner nie ograniczał się w określeniach typu “zbliżające się wydarzenia”, “to co nas czeka po ME”, “wielkie wydarzenia we wrocławskiej koszykówce” itd itp. Dowiedzieliśmy się zatem ile mistrzostwa będą kosztować, kto i jakim udziałem je sfinansuje, że młodzieżowcy WKK są najlepsi, a synek Adama Wójcika śliczny. I w zasadzie tyle.

A, i że prezydentowi podobają się cycate nastolatki (co akurat jest normalne).

Tu się też uwidacznia różnica między WKS-em, a WKK: Śląsk konferencje urządza po cichu, z rozmachem godnym późnego PRL-u, a WKK pod batutą Wojciecha Majerana nie szczędziło na efekty specjalne, bogatą ilość informacji i dobre przygotowanie przemówień.

Część wspólna? Z obu konferencji nic konkretnego dla nas nie wynikło. Zamiast bomby był jedynie huczący kapiszon.

Teraz Kurwa My!

Za nami dwie bezowocne propagandowe akcje “promujące” koszykówkę – “reaktywacja” Śląska schowała się w cieniu (strona projektu notuje obecnie poniżej 100 odwiedzin dziennie), szumnie zapowiedziany inwestor również. Co z tego wyniknie – nie wiadomo, pozostaje czekać. W tak zwanym między czasie rozegrano w Polsce Eurobasket. Rozegrano to chyba najlepsze określenie na to, jaki szum wywołała w naszym kraju ta impreza. Świetnie podsumowali to znani blogerzy z supergiganta – zaczynając od artykułu “Z – jak zmarnowany potencjał“, który po chwili przerodził się w mini dyskusję. Warto przeczytać całość.

Tymczasem za dwa tygodnie start nowego sezonu. Nie w PLK, ale w II lidze. Śląsk rozpoczyna od pauzy, by zainaugurować swoje występy 10. października (sobota – rezerwować sobie już czas Panowie i Panie!!) w “Kosynierce“, meczem drugiej kolejki przeciwko AZS Radex Szczecin. Teraz nasza kolej na propagandę.

Jestem ciekaw wielu rzeczy. Czy najgłośniejsi  “reaktywatorzy”, rozwodzący się na forach i listach dyskusyjnych, ile to Śląsk dla nich znaczy, uraczą Kosynierkę swoimi skromnymi osobami? Czy my sami nie damy dupy jak rok temu i zbierzemy niedobitki tych, którzy jeszcze nie tak dawno bez zająknięcia śpiewali “aż po życia kres” i wspólnie zorganizujemy przynajmniej taki doping jak na Mistrzostwach Juniorów Starszych? W końcu, jak mawiają Anglicy, at last, but not least – gdzie zobaczymy więcej wrocławian – w Orbicie na pucharowych meczach Turowa, czy w Kosynierce?

Nie mogę doczekać się, by poznać odpowiedzi na te i inne pytania.

Koncert orkiestry dętej

Kiedy pojawiła się informacja, że we wrocławskiej Hali Stulecia/Ludowej rozegrane zostaną grupowe spotkania reprezentacji Polski w ramach Mistrzostw Europy podskoczyłem z radości i z miejsca zająłem się wyszukiwaniem informacji o biletach.

Czas płynął, informacji nie było, a kibice – ci, którzy na mecze nie chodzą jak do teatru – postanowili, że spróbują się zorganizować. Padł pomysł, by zająć balkon, zorganizować świetny doping, tak by liczna reprezentacja Litwy, czy Turcji nie zakrzyczała nas we własnej hali. Kilka telefonów do ludzi zaangażowanych w organizację mistrzostw, prób organizacyjnych – wszystko odbijało się jak od ściany. Nawet nie spotkało się to z żadną odmową, po prostu… każdy zbywał nas krótkim “ja nic nie wiem”, albo brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi.

Bilety rozeszły się szybciej niż kibicowska brać zdążyła się zdecydować na zakupy. Zresztą – nadspodziewanie szybko patrząc na marketing wokół mistrzostw, a raczej jego brak. Na dobrą sprawę – gdyby nie Gortat w finałach NBA, to by marketingu nie było w ogóle. Dość powiedzieć, że we Wrocławiu urzędnicy zarządzili remont wodociągu koło Hali nie wiedząc, że lada dzień przetoczy się tam kilka tysięcy ludzi, a w Warszawie zachodni dziennikarze z żalem mówią o fatalnej organizacji i zerowego echa wokół ME w stolicy kraju.

Tymczasem podczas samego spotkania Biało-Czerwonych, zamiast fanatycznego dopingu, mieliśmy koncert na kilka tysięcy trąbek i pokrzykującego spikera, który drażnił chyba każdego. Relacje naocznych świadków tego spektaklu wspominają o kompletnej mizerii na trybunach – gdyby nie trąbki i spiker, w tv słychać by było pisk butów, dźwięk odbijającej się od parkietu piłki oraz chrupanie popcornu.

Tymczasem leśne, prlowskie dziady jak Ludwiczuk i Wierzbowski rozpływają się nad wspaniałą atmosferą, świetną organizacją, wspaniałymi gwiazdami basketu, które zjechały do Polski i aż pęcznieją z dumy.

W najbliższych latach żadnych koszykarskich mistrzostw w Polsce już nie doświadczymy. Za trzy lata piłkarskie święto. Skoro zmarnowano na całej linii najlepsze pod słońcem okoliczności do promocji koszykówki w Polsce, to ciekawe, jak wspomniani “prezesi” poradzą sobie w okresie kiedy cała Polska będzie mówić tylko o jednym – Euro 2012.

Siła jednostki

Niesamowite jak wiele potrafi zdziałać pojedyncza osoba. Na przykład wstrzymać słońce i poruszyć ziemię. Albo coś bardziej prozaicznego – przyciągnąć do telewizorów cały naród, by podziwiać tak nudne zmagania jak te w F1, czy skokach narciarskich.

Dlaczego o tym mówię? Bo czuję, że czegoś podobnego dokonuje właśnie Marcin Gortat. Lansowany ponad miarę przez rodzime media dociera pod wszystkie polskie dachy. Coraz więcej Polaków kojarzy nazwisko “Gortat”, coraz więcej Polaków zaczyna zwracać uwagę na dyscyplinę zwaną koszykówką.

We wrześniu Mistrzostwa Europy w Polsce. Ma się na nich zjawić również Gortat – o ile nie zacznie “gwiazdorzyć” i zasłaniać się wymówkami jak parę lat temu. Marcinowi kończy się kontrakt (niski jak na warunki NBA) i może liczyć na znaczną podwyżkę. W Orlando, bądź innym klubie. Zapowiada się gorący okres dla tabloidów, którzy będą węszyć gdzie, z kim, za ile. Wszystko wokół Gortata, a pośrednio koszykówki.

Powracający (?) do PLK Śląsk również ma szansę dołożyć cegiełkę do popularności koszykówki w Polsce (chyba nie muszę tłumaczyć czemu).

Jesteśmy świadkami początku renesansu koszykówki w naszym kraju?

Wrocław chce koszykówki

Wczoraj miała miejsce we Wrocławiu impreza nazwana dumnie “Pojedynek gigantów koszykówki”. Teoretycznie miał to być sprawdzian dla reprezentacji w ramach przygotowań do zbliżających się Mistrzostw Europy. W praktyce jednak atmosfera wokół meczu jak i w ekipie rywali, złożonej z obcokrajowców występujących w PLK, była bliższa tej znanej choćby z tzw. Meczu Gwiazd, niż, daleko nie szukając – niedawnych MŚ w piłce ręcznej rozgrywanych w Chorwacji, gdzie doping gospodarzy “dupy urywał”.

Jako, że nasz serwis ocenę sportowej strony spotkań traktuje marginalnie, to pozwolę sobie jedynie w skrócie pochwalić dwóch młodych naszej kadry, Pawłów – Kikowskiego (skończy w tym roku 23 lata) oraz Leończyka (również 23). Obaj zagrali bardzo dobre zawody, grając bez respektu dla rywala i jakichkolwiek oznak tremy. Widać w przypadku tych dwóch zawodników, że inwestowanie w młodych (obaj grają na parkietach PLK od paru sezonów) się opłaca i pozwala zbierać dobrej jakości plony.

Przejdźmy jednak do merritum sprawy, zawartej w tytule wpisu. Przy kompletnie zerowym marketingu, czy jakiejkolwiek promocji meczu, udało się ściągnąć w niedzielny wieczór około 6 tysięcy osób do Hali Stulecia. Było wśród tych ludzi mnóstwo takich, którzy na koszykówce nie byli od lat, bądź nigdy. Tego samego dnia, późnym wieczorem, widząc mój szalik reprezentacji Polski zaczepił mnie starszy pan i spytał o wynik spotkania. Przy okazji ponarzekał, że nie był od 2 lat na koszykówce, a teraz nawet nie ma na co pójść, bo Śląska nie ma. Wrocław kocha ten sport i chce się nim cieszyć, mam nadzieję, że ten sygnał widzą ci, którzy mogą coś w tej materii zdziałać.

Jednocześnie wielka szkoda, że mecz potraktowano jakby to był piknik country, a nie poważny sprawdzian reprezentacji Polski. Oprawa spotkania przypominała tę z plastikowego NBA. Muzyka non-stop i byle głośniej. Żal i rozgoryczenie.

Do ME pozostało 6 miesięcy. W naszym interesie leży, by się dobrze przez ten czas zorganizować i nie dopuścić, by chory dj zrobił z imprezy dożynki.