Zgorzelec, 01.10.2014

W końcu! Po niesłychanie długim okresie przerwy nareszcie ruszyła liga, tradycyjnie spotkaniem o prestiż i kawałek blachy, zwany Superpucharem Polski. Śląsk niestety przegrał, ale po kolei.

10620702_724967024218402_3513317131898836995_n

Jazda

Jak nigdy spokojna. Szczęśliwie autokar był tym razem na czas, z normalnym kierowcą, więc wycieczka upływała na spokojnym witaniu sezonu. Obserwujące nas na każdym kroku służby mundurowe musiały się cholernie wynudzić. Jedyne co martwiło to liczba wycieczkowiczów – powinno być nas więcej.

Do Zgorzelca – o dziwo – przybywamy przed czasem, na sektorze meldujemy się jeszcze przed prezentacją. Ostatecznie pożegnanie hali przy Maratońskiej (bo więcej tutaj chyba grać nie będziemy) urządziło 45 kibiców Śląska, z czego 15 z Nysy Zgorzelec. Za wsparcie serdecznie dziękujemy!

Mecz

Pierwsza połowa zaskakująco na plus. Minus był tam, gdzie się go chyba najmniej spodziewaliśmy, bo Mladenović niemal każdą akcję ofensywną kończył zablokowany. Specjaliści twierdzą – używając przy tym trudnych słów – że to kwestia braku umiejętności odpowiedniego wykorzystania Serba. Później duży minus dołożył wyższy z Amerykanów, który oprócz zbiórek (to akurat pozytywne) w obronie dostarczył dużo cegieł z dystansu.

W drugiej połowie gra Wojskowych sypała się coraz bardziej i ostatecznie Śląsk przegrał 85:70.

1926703_724973020884469_6184711606653732939_n

Zgorzelec

Na osobny akapit zasługują miejscowi. Chyba jeszcze nigdy w naszej historii wyjazdów do przygranicznego miasta nie widzieliśmy takich pustek na trybunach. Nie wiem, czy to kwestia terminu rozgrywania meczu, Ligi Mistrzów w telewizji, efektu zdobycia mistrzowskiego tytułu, czy zmęczenia starą halą, ale było po prostu pustawo – i chyba wszystkich to zaskoczyło.

Za to w szczytowej formie jest nasz ulubiony inaczej spiker, człowiek który spolszcza imiona obcokrajowców, a swoich czyta z angielska. Mamy dziwne podejrzenia, że po meczach jego krzesełko jest bardziej brązowe.

Po gwizdku

Pozytywnie zaskoczył Ukrainiec Ikovlev – nie dość że grał całkiem nieźle, to jeszcze pierwszy wyrwał do podziękowań za doping i był wyraźnie niepocieszony wynikiem. Mogą być z niego ludzie. Pod halą udało się jeszcze chwilę porozmawiać z Radkiem (który cały mecz przesiedział na medytacjach Zen) oraz Norbertem (który przez chwilę parkiet liznął), by ruszyć do domu – we Wrocławiu meldujemy się nieco po godzinie 01:00. Niektórzy prosto z parkingu udali się do pracy.

Wtorek

Już we wtorek (07.10) do Wrocławia przyjedżają King Wilki Morskie Szczecin. Zapraszamy oczywiście do zdzierania gardła na naszym sektorze – bilety po 10 zł, do zamówienia pod adresem [email protected]

Zgorzelec, 04.12.2013

Po trzech smutnych zerach wyjazdowych nadszedł Zgorzelec – miejsce, gdzie nie pojechać byłoby dla nas wstydem. Fatalny termin (środa, 18:30) tym razem nie miał prawa być wymówką.

Trochę historii

988782_224636164381837_736188778_nŚląsk za “naszych czasów” grał w przygranicznym mieście dziesięć razy. Bilans tych spotkań to… 8:2 dla Turowa. Żeby jeszcze bardziej uzmysłowić  marność tej statystyki, to te dwa rodzynki osiągnęliśmy w półfinałach Play-Off, gdzie ostatecznie wojskowi musieli uznać wyższość rywala stosunkiem 1:4 (sezony 2006/07 oraz 2007/08). Niewybitnie.

Zaczęło się źle

Nigdy nie należeliśmy do specjalnie punktualnych, chociaż nie zawsze z naszej winy. Tym razem od początku liczyliśmy się, że możemy się spóźnić (godziny wyjazdu nie można było ustawić na zbyt wczesną – spora część grupy jechała prosto z pracy), więc jako środek zaradczy ustaliliśmy zbiórkę na wyjeździe z Wrocławia, by nie przebijać się przez popołudniowe korki. Wszystko wydawało się zaplanowane optymalnie, nikt nie przewidział jednak… że autokar nie przyjedzie. Ktoś pokpił sprawę, na szczęście udało się ją uratować na tyle szybko, by w ogóle wyjechać. “Jedynie” z ponad półgodzinnym opóźnieniem.

Transmisja internetowa

Szczęśliwie droga do Zgorzelca to dziś czysta przyjemność. Zamiast walczyć z korkami w Bolesławcu, można samą autostradą dojechać niemal pod halę. Jazda, oprócz standardowo – poznawania nowych twarzy i dyskusji okołokibicowskich – skupiła się na śledzeniu wyniku, czy to w radio, czy też w internecie. Co więksi pesymiści nie mogli się nadziwić, że nasz zespół trzyma wynik, a wszyscy zgodnie zacierali ręce, by z tym większym impetem wejść na halę.

Połączone siły

Na miejscu ostatecznie pojawiamy się w przerwie spotkania, wywołując przy tym szeroki uśmiech na twarzy Radka Hyżego. Na sektorze gości łącznie melduje się co najmniej 70 osób, z czego kilkanaście z FC Zgorzelec, FC Barcinek oraz Jawora. Za wsparcie – wielkie dzięki!

Druga połowa

25271O pierwszej oczywiście za wiele nie powiemy – nie widzieliśmy. W drugiej odsłonie można było zobaczyć “pukanie od spodu”, czyli jeszcze gorszą niż zwykle grę Kevina Thompsona, na siłę trzymanego na parkiecie w ostatniej ćwiartce spotkania. Słabe zawody – przynajmniej w ataku – rozgrywał zresztą cały nasz zestaw podkoszowy, jakim więc cudem wynik oscylował ciągle w pobliżu remisu, ze wskazaniem na Śląsk – nie mam pojęcia. Kiedy się zrobiło źle na parkiecie pojawił się mocno pobudzony Pan Radosław i swoimi zagraniami pociągnął zespół, tak w obronie jak i ataku. Potem był rzut na wagę zwycięstwa na 1,7 sekundy w wykonaniu Gibsona, po którym nastąpiło prawdziwe podsumowanie nieporadności w tym spotkaniu. Ciężko to jednak opisać słowami, to trzeba po prostu obejrzeć.

Trybuny

52a0445e48fd4_oPomimo pojawienia się świeżej krwi, w postaci grupy Balkoniarze złożonej z młodych fanów Turowa, to na trybunach w Zgorzelcu za wiele się nie zmieniło. Wciąż ten sam, wkurwiający spiker, który głównie robi za wodzireja, ściąga na siebie większość uwagi i to przede wszystkim z nim trzeba walczyć, by się przebić z dopingiem. Dopingiem tego dnia całkiem niezłym zresztą (chyba najlepszym w naszym wykonaniu w tym sezonie). Skoro o Balkoniarzach mowa, to warto wspomnieć o oprawie w ich wykonaniu – hasło w barwach Śląska wypisane na trzech białych pasach: Wrócił Śląsk Prawdziwe Wróciły Derby. Chociaż ciężko powiedzieć jak to odebrać, bo gdy jedni nam po meczu gratulowali, to co niektórzy reagowali na nas negatywnie.

Wybuch radości, ponowione Nysa Zgorzelec!, a przede wszystkim powrót zawodników z szatni, by jeszcze raz podziękować sobie za doping i grę. Tak w telegraficznym skrócie można opisać to co się działo po ostatnim gwizdku sędziego. Niestety, nie dane nam było na spokojnie odwiedzić kultowy punkt gastronomiczny – raz, że nieprzygotowany na wykarmienie tylu gęb, a dwa – czasy się zmieniły i trudno dziś o spokojne pobiwakowanie po meczu, bez poganiania do wyjazdu.

Powrót

Niekwestionowanym MVP wyjazdu został… obserwator kierowcy. Tryskający dobrym humorem i sypiący żartami jegomość na długo zapadnie w pamięć i pewnie jeszcze nie raz ktoś zdąży usłyszeć o nim anegdotę.

Bez większych przygód we Wrocławiu meldujemy się gdzieś przed północą.