Śląsk rozegrał wczoraj na Oporowskiej ostatni pojedynek w ramach rundy jesiennej Ekstraklasy pokonując chorzowski Ruch 3:1.
Nie o meczu jednak chciałem pisać – wszak piłka to nie nasza działka – ale o pewnych kwestiach, które są z pewnych względów nam dość bliskie. Jak np. ludzie. Prezes Piotr Waśniewski to tylko szczyt góry lodowej; jego przyjście na Oporowską wielu wiąże z tym, że pod skrzydła piłkarskiej spółki wejdzie koszykarska sekcja. Rzadko się jednak zauważa, że jego przyjście może oznaczać powrót do sportu “starej gwardii” związanej wcześniej z koszykarskim Śląskiem. Jak choćby widziany przeze mnie wczoraj osobnik znany jako “Larry” – miłośnik hamburgerów i interesów po znajomości. Przykładowo – bandy reklamowe na meczach Śląska w Orbicie, czy Ludowej zapewniała jego firma. Chciałbym zobaczyć, jakie stawki sobie kazał płacić.
Pamiętne też było załatwanie sponsora dla ligi. Miała nim być Era, rozmowy prowadził w głównej mierze “Larry” i tak porozmawiał… że Era w końcu zamiast sponsorem ligi została sponsorem Śląska. Co zresztą na dobre Śląskowi nie wyszło, bo Era się z umowy nie wywiązała (zmienił się zarząd i uznał umowę za nieważną), ale to już temat na inną rozmowę.
Podobnie wygląda też problem cen biletów. Są drogie – to widzi każdy, nawet panowie w krawatach w studiu Canal+. Za bilety ponoć odpowiada pan Piotr Mazur, prywatnie związany z pewną panią, która swego czasu należała do wspomnianej “starej gwardii”. Oboje często odwiedzali zresztą halę Orbita jeszcze w minionym sezonie. Być może pan Mazur lekcję na temat biletów wyniósł właśnie z koszykówki – niestety błędną. Jak grochem o ścianę nawoływaliśmy klub, by opamiętał się z cenami biletów, które wg nas były horrendalnie wysokie. Skutkowało to np. takimi paradoksami, jak – po okresie wielkiego boomu na kosza – pustawe trybuny na ćwierćfinale z Polpakiem, czy ogólnie tylko jeden mecz z zanotowanym kompletem w hali w minionym sezonie (choć hitowych pojedynków nie brakowało). Apogeum tej działalności była sprzedaż karnetów, która zakończyła się żenująco niskim wynikiem. Tak niskim, że ludzie pytani o konkrety tylko zwieszali głowy.
W klubie jednak trwali cały czas twardo przy swoim i żadne argumenty nie potrafiły do ludzi zarządzających dotrzeć. A publika topniała i topniała… również wtedy, kiedy wyniki były.
Ponoć należy uczyć się na cudzych błędach, na Oporowskiej jednak prezesostwo pozostaje niewzruszone. Prędzej czy później odbije się to czkawką tak samo, jak odbijało się notorycznie w hali przy ulicy Wejherowskiej.