Takiego cyrku w Śląsku dawno nie było. Nie licząc rzecz jasna kadencji trenera Adamka, lecz sytuacja taka sama. Do rzeczy.
Po wczorajszym meczu wyszedłem z hali zażenowany. Głównie tym, że Śląsk nie pokazał w spotkaniu przysłowiowych jaj. No bo jak można nazwać Murzyna atkinsa vel Allaha, który po stracie leży na parkiecie… może pozował do zdjęć? Mimo wszystko, jako lider powinien gnać ile fabryka dała do obrony. A on nie. On woli siedzieć. Zresztą, to już nie pierwszy raz tak było. Gdy wróciłem do domu przeczytałem wywiad z imć Allahem wnioskując, iż Murzyn nic do zarzucenia sobie nie ma. Gwiazdka posmarkana. Ale rashid, albo jak to było w Turcji “sułtan”, to nie cała ekipa.
Niestety “gwiazdek” w zespole jest więcej. Taki homan. Syn farmerów, niby przyzwyczajony do ciężkiej pracy, ocierał się o NBA, solidny jak na europejskie warunki środkowy. O NBA marzy każdy talent i przydupas grający koszykówkę. Tak – każdy. Jak wiadomo nie każde marzenia są do spełnienia, ale… nie zbaczajmy z tematu. Przyjechał do Wrocławia i z miejsca stał się mocnym punktem ekipy. Dla niego to chyba dobrze. W końcu po to do Europy przyjechał, zyskać doświadczenie, nauczyć się czegoś nowego. Jeszcze gdy pierwszym szkoleniowcem był Andrzej Adamek stroił fochy na to, że musi zejść z parkietu. Świnka się zmęczyła, to i musi do korytka zaglądnąć, a homan, wbrew swojej nieprzydatności, chciał grać dalej. Bywało, że grał i nie schodził. Teraz w Śląsku jest Kurtinaitis. Mamy fazę play-off. Moment idealny, by pokazać swoje nieprzeciętne umiejętności. Środkowy WKS takie ma, co nie raz udowadniał. Ale ma też słabą psychikę (pozdro dla Erica Hicksa). Może dla kogoś realnie mającego szanse na kontrakt w podobno najlepszej lidze na świecie, play-off w państwie, gdzie liga jest, nie oszukujmy się, słaba, jest za dużym wyzwaniem? Dla ukoronowania jeszcze jeden kwiatek o farmerze z Remsen . Wczoraj na konferencji prasowej usłyszałem od jednego dziennikarza ciekawą historię z Moskwy. Otóż przed meczem w Moskwie na jareda nie czekał napój Red Bull, co jest tradycją w szatni. A “gwiazdeczka” co? Rolnik zrobił focha i powiedział, że jak nie będzie napoju, to na parkiet nie wyjdzie. Tu popisał się dyrektor sportowy Śląska, który dzięki swojej szybkiej reakcji i znajomości rosyjskiej stolicy, tak tak… kupił Red Bulla. Słodkie.
No to zostały mi jeszcze dwa murzyńskie “talenty”. Na ruszt bierzemy robinsona, w pewnych kręgach znanego jako opaska czy dywan. On już w NBA zagrał. Raz. Jeden jedyny raz. Zdobył 7 punktów, w tym rzucił “trójkę” (wow). Kibicom Śląska niestety dał się poznać, podobnie jak inni gracze urodzeni w USA, ze swojej wybujałej wyobraźni, jaki on dobry. Na początku się nie starał, potem zaczął, a wczoraj i tak wszystko szlag trafił. Ostatnio w Ostrowie się popisał. Co zrobił? Ano na odprawie przed jedną z potyczek trener Rimas rzekł, że w pierwszej piątce dywana nie będzie. To ten zrobił buu i przez godzinę z szatni nie wyszedł. Podczas gdy koledzy grzali się i szykowali do, jak się później okazało, wygranego meczu. Źle opaska z tobą, źle…
Na deser Torell “zepsute przez grę na uniwersytecie kolana” Martin. Z nim sprawa wygląda trochę lepiej. Chłop, już prawie tradycyjnie w tym tekście, może być w NBA. Po nim widziałem starania, chęci i całe to “nakręcenie” koszykówką. Nigdy nie zarzuciłbym mu braku ochoty. Ale i Martin siadł wczoraj na ławce, gdy przyszło co, do czego. Czyżby nagle mu się odechciało? Zagrał niecałe 3 minuty i dalej już dupska ruszyć się nie chciało? Może bolały go kolana, co by go usprawiedliwiało. A może był niewyspany? Może, bo na piątkowy mecz przyjechał około godziny przed rozpoczęciem, gdy skład był po rozgrzewce. W poniedziałek to samo. Zespół na rozgrzewce śpioch wchodzi z “poślizgiem” na parkiet. W sumie to mam to gdzieś co robi poza meczami i treningami. Dla mnie może równie dobrze w nocy szydełkować, jak i łowić ryby, grać na komputerze, czy wiele innych. Przede wszystkim ma się starać i dobrze grać. Dla panów, o których napisałem wcześniej wielkie minusy, dla niego na razie mały, bo wczorajsza absencja na boisku , po 30 minutach w piątek, śmierdzi leserstwem.
Gdy wynik był przesądzony w większości grali Polacy. Nasi rodacy broniący zielono-biało-czerwonych barw pokazali serce do gry i nie przejmowali się ilością minut. Zacisnęli wargi, wyszli na plac gry i dorzucili kilka “oczek”. Nie stroili fochów, a zapierniczali momentami aż miło było popatrzeć. Oczywiście Litwini czy Serbowie też grali (z różnym skutkiem), też siedzieli, ale jak trzeba było wyjść na parkiet, to wychodzili i zostawiali na nim swoje zdrowie. Nie to, co najlepiej opłaceni w ekipie “majstry” z USA, co to nie wiedzą czego chcą, a kasiore za to biorą niemałą. I trzy z czterech przypadków miałyby grać w NBA. Toż to kpina. Albo NBA takie słabe… przecież tam już nie takie asy grzały ławę…
Pisownia imion oczywiście celowa. Tak jak oni szanują Śląsk, tak My, kibice, będziemy szanować ich.