Finał jest nasz!

Jaka szkoda, że Państwo tego nie widzieli

To był chyba najlepszy, najciekawszy mecz, jakiego byliśmy świadkami w tym sezonie. I ten mecz obejrzało zaledwie kilkadziesiąt osób, może trochę ponad setka… wielka szkoda, ale żałować powinni głównie ci, którzy nie pojechali. Bo im się nie chciało.

Na początku był chaos

Zanim nadeszły emocje, była pierwsza kwarta, o której najlepiej byłoby powiedzieć, że się po prostu odbyła. Śląsk grał chaotycznie, stłamszony atletyzmem rywala. Na obwodzie szalał Szpyrka, a pod koszem wysocy Startu. Radziu sprawiał wrażenie, jakby wstał z łóżka pięć minut przed meczem, po kilku niezłych akcjach Glapiński opuścił parkiet kontuzjowany. Minus 11, w sumie stracone 33 punkty nastrajały bardzo pesymistycznie. Gdy nagle stał się cud.

Na drugą kwartę nasz zespół wyszedł niezwykle zmotywowany. Ostro zaczął Radziu, w obronie harowali za dwóch Płatek z Norbertem i nasza gra zaczęła coraz lepiej wyglądać. Świetne krótkie zmiany dawali Łopatka z Bochenem i do szatni schodziliśmy z bagażem “tylko” czterech punktów.

Być może to boska opatrzność spojrzała na nas łaskawiej, gdy dorzuciliśmy się do “puchy” dla chorego synka Jakuba Dryjańskiego.

Prosto do celu

Druga połowa to praktycznie kontynuacja tego, co działo się w drugiej kwarcie. Nie licząc pojedynczego zrywu gdynian, Śląsk sukcesywnie odrabiał straty, by w końcu przełamać wynik. Trójka Kulona na minutę przed końcem praktycznie przesądziła sprawę.  Wcześniej za trzy trafiali Mroku i Grygiel, ale największe wrażenie robiły rzuty z 9-10 (!!) metrów Glapińskiego (ozdrowiał w przerwie).

O ile Rosę Radom rozbiliśmy w dużej mierze dzięki trenerowi dwojga imion i “gwiazdorstwie” jego zawodników, to ze Startem przeprawa była dużo trudniejsza. Zawodnicy Śląska zagrali po prostu fantastyczne zawody. I co ważniejsze, w końcu pokazali charakter. Nie było widać spuszczonych głów, przerażenia, ani pretensji na cały świat. Była determinacja, wola walki i dążenie do celu – jeżeli tak będą wyglądać wojskowi w play-off, to o awans będę spokojny.

Wrócić z trofeum

O godzinie 16:00 początek sportowego święta, które dla jednych zakończy się powiększeniem inwentarza w gablocie klubowych trofeów. I nikogo w hali przy Kusocińskiego nie będzie obchodzić, że to Puchar o pietruszkę. Każdemu będzie zależeć na pokonaniu rywala, nie zabraknie więc emocji na trybunach, ani sportowych wrażeń na parkiecie.

A wygrane w Ostrowie smakują wyjątkowo.

Ćwierć setki

Tylu nas jedzie do Ostrowa. Brzmi poważnie, kiedy jednak uświadomić sobie, że to zaledwie 25 osób powaga zamienia się w śmieszność…

… tymczasem z maleńkiego Pleszewa na półfinał Pucharu PZKosz wybiera się ćwierć… tysiąca.

Powinniśmy się wstydzić, szczególnie ci, którzy pozostali w domu wylegując się brzuchem do góry.

Kondycja wrocławskich kibiców pasuje bardziej do okresu przedsezonowego, niż decydującej fazy rozgrywek.

Pierwsza okazja do rehabilitacji może się nadarzyć jutro – jeżeli Śląsk dziś wygra, o co będzie bardzo trudno. W przypadku victorii czasu na zorganizowanie się będzie mało, dlatego sugeruję szybko się namyślać. Finał Pucharu jutro, o 16:00.

Kolejne sparingi

Już jutro Doral, w sobotę Turów Zgorzelec, czyli Śląsk przystępuje do kolejnych gier kontrolnych. Te odbędą się w Kątach Wrocławskich, natomiast tydzień później Puchar Macieja Zielińskiego… w Twardogórze. Trochę szkoda, że nie we Wrocławiu, ale tutaj zapewne problemem są prace remontowe w Kosynierce.

Na obie serie sparingowe serdecznie zapraszamy!