Zapraszamy na osiemnastkę

Stało się. Jesteśmy pełnoletni. Przeżyliśmy kilkanaście lat na trybunach, kilka naprawdę pięknych, od jakiegoś czasu jesteśmy na przedwczesnej emeryturze. W sumie minęło 18 lat od naszego debiutu na trybunach jako grupa.

Doświadczyliśmy wielu przemian – w lidze, koszykówce, na trybunach, a mimo to ciągle nie możemy się nadziwić, jak można w kółko popełniać te same błędy i dawać się nabierać na te same triki.

Jak to możliwe, że jeden “cudowny” sezon sprawił, że stare wygi mają kisiel między nogami i biją pokłony, a przynajmniej powtarzają “dajmy im szansę” w kontekście zarządzających klubem.

Jak to możliwe, żeby niszczyć trenerską legendę, obecnie emeryta, kiedy tacy nie sprawdzają się w żadnym sporcie, szczególnie jeśli mają za sobą jedynie dramatyczną drogę ku upadkowi.

Jak to możliwe, by każdy gotowy materiał na nową, wieloletnią twarz Śląska pogonić jak psa.

Jak to możliwe, by promować się hasłami bez pokrycia. “Plan trzyletni”, “Trener na lata” (lato?), “Szkolimy przyszłe gwiazdy”. Nasz śmiech słychać chyba nad morzem.

Jak to możliwe, by marnować kolejne pokolenia młodych zawodników dając minuty zagranicznym szrotom. Bracia Kulon, Nizioł, Wilczek, Musiał, to tylko kilka przykładów z ostatnich lat. Wymieniać szrotów nie będziemy, raz z litości, dwa że tekst nie może dzisiaj być zbyt długi, bo nikt nie przeczyta.

Jak to możliwe, że najbardziej utytułowany klub w kraju nad Odrą, za którym stoją pokolenia kibiców, ma na trybunach tylko teatr tragikomedii.

Jak to możliwe, by nie zdawać sobie sprawy, kto – niezmiennie od kilkunastu lat – pociąga w Śląsku Wrocław za sznurki.

Jak to możliwe, by ciągle żyć w mentalności Wielkiego Śląska Wrocław i patrzeć na wszystko i wszystkich z góry.

Jak to możliwe, by zawsze innych karać za swoje błędy i nigdy nie zostać rozliczonym.

Jak to możliwe, że to kolesiostwo jeszcze trwa.

Zapraszamy na osiemnastkę, ale zamiast tortu oferujemy jedynie szklankę wódki na zapicie tego smutku. Na zdrowie!

X-lecie

Jest nadzieja, że jeszcze będzie pięknie. Takim optymistycznym akcentem zakończyliśmy pięć lat temu artykuł na nasz skromny jubileusz. Rozpoczynaliśmy właśnie nasze katharsis w drugiej lidze i chyba nikt się nie spodziewał, że zajmie aż tyle czasu. Ci, którzy wytrwali, mogli poznać definicję piękna.

518181e074f3d_pO pierwszych pięciu latach nie ma się co powtarzać. Dzisiaj można dodać, że dziesięć lat temu większość pukałaby się w czoło gdyby powiedzieć, że po tak długim czasie w Śląsku grać będą Robert Skibniewski i Radosław Hyży, a ten drugi powinien być w przyszłości wspominany jako legenda klubu. A już na pewno każdy patrzyłby jak na wariata na wieść, że za najlepszy wyjazd w dziesięcioletniej historii wielu uznawać będzie ten w drugiej lidze do Prudnika, na mecz o życie z miejscową Pogonią.

Historia minionych pięciu lat obrodziła zresztą w zdarzenia śmieszne, straszne, niezwykłe, piękne i obrzydliwe. Z tych lepszych należy wymienić, że przez cały ten czas gramy z prawidłowym herbem, bez dziwnych dodatków do nazwy. I jak na razie udaje się to utrzymać nawet w ekstraklasie, choć niektórym w niższych ligach członów w nazwie przybywa zamiast ubywać.

mpj2011_final05Niektórzy wciąż śmieją się na wspomnienie artykułu pewnego dziennika, który mecze Śląska podsumował jako widowisko dla nielicznych, którzy do hali przychodzą napić się wódki. Jakby mnie ktoś zapytał o największy nasz sukces, to wskazałbym na przemianę, której udało się dokonać: z meczów oglądanych w liczbie na granicy błędu statystycznego, przez takie, kiedy trzeba się było zastanowić “czy już zaczynamy doping, czy jeszcze czekamy na spóźnialskich/grillujących pod halą”, po mecze w miarę zapełnionej hali, z apogeum w postaci Mistrzostw Polski Juniorów Starszych, kiedy organizatorzy zmuszeni byli zamknąć Kosynierkę dla kolejnych widzów. Pomogły sieci społecznościowe, dzięki którym łatwiej było dotrzeć do ludzi, powiedzieć że Śląsk wciąż żyje i gra. Jednak bez uporu tej najtwardszej garstki, dzisiaj nas by tutaj nie było.

Świętowaliśmy dwa awanse, jedyne w swoim rodzaju swojskie wyjazdy, poczuliśmy zapach Mieszczańskiej, która dla wielu stała się drugim domem. Większość zgodnie uznaje, że to było najlepsze pięć lat w historii tej grupy. Poznikali pozerzy, pozostali Ci, którym zależy. Doszli też nowi: zwariowani mistrzowie kierownicy, wiecznie młodzi ojcowie, czy nowo odkryte talenty malarskie, którzy wnieśli swoim zapałem powiew świeżości w nasz stary, skostniały organizm.

Za nami dziesięć lat bogatych w doświadczenia. Czas przekuć je w kolejne lata budowania drogi na krajowy szczyt.

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=-abv7CTE0bs[/youtube]

A na urodzinowy tort zdążymy jeszcze zaprosić.

Pięć lat

19 października 2003 roku, podczas rozgrywanego w Hali Orbita spotkania między Śląskiem Wrocław, a Spójnią Stargard Szczeciński pojawiła się po raz pierwszy zorganizowana, kilkunastoosobowa grupa, która stworzyła podwaliny dzisiejszego Klubu Kibica Kosynierzy. W tamto niedzielne popołudnie Śląsk wygrał wysoko, bo aż 95:69. W barwach wrocławskiej ekipy zagrali wtedy m.in. Dominik Tomczyk, Tanel Tein, Ryan Randle, Robert Skibniewski, długowłosy Radosław Hyży, czy Paweł Wiekiera (urazy leczyli Adam Wójcik i Maciej Zieliński). Kilka dni później do drużyny dołączył niezapomniany Lynn Greer. Po pięciu latach historia niejako zatoczyła koło – przyjdzie nam się ponownie spotkać ze Spójnią (6 grudnia mecz w Stargardzie). Tyle tylko, że w drugiej lidze.

To było niezwykłe pięć lat. Czterech prezesów, dwóch właścicieli, sześć firm skurwiających nazwę ukochanego klubu. Trzy medale, trzydzieści osiem wyjazdów i ponad dwieście osób, które przewinęły się przez nasze KK. Samo KK w trakcie swojego istnienia zdążyło już zmienić nazwę – naprędce wymyślone “Szlachta” zastąpiono historycznym dla koszykarskiej ekipy “Kosynierzy”. Powstało kilkadziesiąt flag, z czego dwie to duże sektorówki. Zakupiono kilka dużych bębnów. Chyba jako pierwsi w Polsce skorzystaliśmy z pirotechniki przy oprawach na meczach koszykówki. Od zwykłych “zimnych ogni” aż po tryskające fontanną iskier gigantyczne bengale. Udało się choć trochę zazielenić halę i przekonać widzów, rodziny z dziećmi, że doping może być różnorodny, śpiewany, a ultrasowa ekipa nie musi budzić pejoratywnych skojarzeń; że można kochać Śląsk fanatycznie, ale to nie musi rodzić niezdrowe sytuacje.

Są tacy, którzy twierdzą, że zrobiliśmy więcej niż się dało.

Najbliższa przyszłość zapowiada się nie mniej malowniczo niż przeszłość, choć mamy nadzieję, że dla samego klubu, będzie ona malowana w nieco jaśniejszych barwach. Rozwiązanie dotychczasowej spółki to paradoksalnie wiele korzyści dla koszykarskiego Śląska – powrót do herbu bez jakichkolwiek przeróbek, nazwa, która nie robi za baner reklamowy oraz zapowiedź odbudowy potęgi pod skrzydłami spółki, która zarządza już piłką. Jakie by decyzje nie zapadły, na pewno będzie ciekawie.

Tymczasem my sami kontynuujemy naszą misję dopingowania na meczach w Kosynierce. Realną siłą, jaką tak naprawdę stanowimy – bez żadnych przypadkowych osób, które przyłączały się do nas, choć w rzeczywistości z nami nie były. I na zdrowych zasadach, z czystym sumieniem, że kibicujemy prawdziwemu Śląskowi.

Jest nadzieja, że jeszcze będzie pięknie.