Zacznę jak kolega: razem z kolegą yanoo uzupełniliśmy galerię o sezon 2006/07. A jaki to był sezon?
Na początku sezonu definitywnie (czy aby na pewno?) pożegnaliśmy z klubu obecnego vice premiera Grzegorza Schetynę. Przekazał klub Waldemarowi Siemińskiemu i wszyscy byliśmy pełni nadziei na lepsze jutro. Trenerem ponownie został „Furioso” Urlep co gwarantowało walkę na parkiecie od pierwszej do ostatniej minuty. Ale prawdziwe pożegnanie nastąpiło 22.10.2006 roku… Podczas pierwszego meczu z Polpharmą Starogard Gdański, z okazji zakończenia kariery MACIEJ ZIELIŃSKI został uhonorowany przez klub WKS Śląsk. Numer 9 z którym występował w Śląsku został zastrzeżony i już nikt nigdy (mam nadzieję, że nie znajdzie się oszołom który to zmieni!) nie wystąpi w koszulce z dziewiątką na plecach. Zielony Na Zawsze!
Praktycznie na każdym meczu wówczas był komplet publiczności, mimo jak zawsze wysokich cen biletów. Nie udało się rozegrać żadnego spotkania w Hali Ludowej niestety, ale Orbita na wielu spotkaniach pękała w szwach. Od pierwszego zwycięskiego meczu wytworzyła się wspaniała atmosfera wokół zespołu. Właśnie – zespołu. Wszyscy mieli świadomość, że Śląsk jest zespołem i zgraną ekipą pod wodzą Urlepa, a nie bandą gwiazdeczek. W Śląsku został ostatni z 3 wielkich, czyli Dominik Tomczyk, macedoński snajper Aleksandar Dimitrovski niestety z powodu kłopotów zdrowotnych nie dokończył sezonu, nasz wychowanek Kamil Chanas większą część sezonu leczył się z powodu kontuzji, jakiej nabawił się sezon wcześniej w Starogardzie, wrócił Radek Hyży, dołączyli Oliver Stević, który, okazał się być strzałem w 10tke, Branislav Jancikin, o którym Urlep mówił, że będzie lepszy niż Goran Jagodnik (hahaha) oraz Miha Fon. Rozgrywającym został Amerykanin Tim Kisner, który po prawdzie miał tylko jeden dobry mecz, ale kilkoma gestami w meczu z Anwilem sprawił, że na zawsze znalazł miejsce w naszej pamięci. Niestety z powodu słabej gry (spowodowanej jakby nie było kontuzjami stawów skokowych) również nie dokończył sezonu. Do zespołu dołączył Brandun Hughes, który chyba grał już we wszystkich klubach w Polsce. Rzucił dla nas wiele ważnych punktów w końcówce sezonu, aczkolwiek wielu z nas zapamiętało go… spod sklepu Żabka… :) pierwszym centrem miał być Glen Elliott, który był w przeszłości ochroniarzem znanego rapera amerykańskiego, co zresztą było widać na parkiecie. Później zastąpił go Zendon Hamilton, który grał przeciętnie i nigdy nie pokazał swoich prawdziwych umiejętności. Jednak tym, który ciągnął grę był Dean Oliver. Nie był to, co prawda gracz na miarę Reja Miglinieksa, czy Lynna Greera, ale swą grą udowodnił, że warto było na niego postawić i szkoda, że nie został na dłużej we Wrocławiu. Na jego cześć odkurzyliśmy melodię, na którą dawno temu już śpiewano „Williams okey”.
Wiele projektów czekających na realizację udało się zrealizować. Troszkę wówczas jeździliśmy na wyjazdy, w mniejszych lub większych liczbach. Rekordem okazało się 120 osób we Włocławku. Udało się zaprezentować kilka opraw, odkurzyliśmy flagę giganta „Cała Polska w cieniu Śląska”, którą trzeba było pozszywać nieco. Zadebiutowały też 4 inne flagi na płot/szybę, w tym najważniejsza na cześć, pamięć i chwałę tego najważniejszego. Pojawiło się kilka szalików i koszulek własnej produkcji. Na stałe wówczas zagościliśmy na sektorze B, dzięki czemu byliśmy bliżej reszty kibiców. Rekord frekwencji zanotowano na meczu z Prokomem 22.12.2006, gdzie pierwszy raz od kilku lat pojawiły się „koniki” pod halą. Wówczas też zorganizowaliśmy sobie, na większą niż zwykle skalę, akcje z konfetti wyrzucanym po pierwszych punktach. Mieliśmy rozdać jak najwięcej, żeby starczyło na jedną stronę hali w optymistycznych założeniach. Jak się okazało konfetti było za dużo i nie zdarzyliśmy rozdać całej Orbicie, efektem czego było wyrzucanie reklamówek w górę, przez co zmarnowaliśmy potencjał makulaturowy jaki w nas drzemał.
Mieliśmy nadzieję na finał. Na 18tkę. Na kolejne złoto, a zatrzymał nas Turów Zgorzelec. Nie ulega wątpliwości, że zgorzelczanie byli lepsi i zasłużenie awansowali do finału. Nie mniej jednak, rywalizacje z Turowem zapamiętamy między innymi z powodu pewnego idioty w różowym krawacie, który robił problemy w Zgorzelcu i jakieś dyrdymały wygadywał w prasie. No cóż, można chłopa ze wsi wyrwać, ale wsi z chłopa już nie. Finału nie było, ale był mecz o 3. miejsce z Anwilem Włocławek. Święta Wojna wiecznie trwa, niezależnie o co mecz : ) jeśli dobrze pamiętam byliśmy przekonani, że uda nam się wygrać i będziemy mieli brąz… a tu zonk na dzień dobry, przegrywamy 19.05.2008 w Orbicie po beznadziejnej grze i w rywalizacji do dwóch zwycięstw jest 1:0 dla Anwilu, a kolejny mecz we Włocławku. Postanowiliśmy pojechać rzecz jasna na Kujawy. Kto był nie żałował. Zobaczyć jak zwykle te wszystkie fucki, i pianę na pyskach, co poniektórych bohaterów, usłyszeć te bluzgi wszystkie. Dwie koleżanki zostały oblane piwem przed halą, ktoś wymienił ciosy między sobą, ktoś inny został opluty prawie, a kto inny dostał butelką. Wygrać we Włocławku bezcenne tym bardziej, że pod halą już stały stoliki z okazji imprezy po zdobyciu medalu. Troszkę imprezę popsuliśmy. I fajnie, bo nasza trwała dość długo, dla niektórych może za krótko, ale nie ma co rozpamiętywać.
Ostatni mecz sezonu to już historia zapisana złotymi zgłoskami. Medal. Radość. Szał. Zielony na sektorze. Rynek. Co tu dużo mówić… wróciliśmy do gry!