Zgorzelec, 04.12.2013
admin
Po trzech smutnych zerach wyjazdowych nadszedł Zgorzelec - miejsce, gdzie nie pojechać byłoby dla nas wstydem. Fatalny termin (środa, 18:30) tym razem nie miał prawa być wymówką.
Trochę historii
Śląsk za “naszych czasów” grał w przygranicznym mieście dziesięć razy. Bilans tych spotkań to… 8:2 dla Turowa. Żeby jeszcze bardziej uzmysłowić marność tej statystyki, to te dwa rodzynki osiągnęliśmy w półfinałach Play-Off, gdzie ostatecznie wojskowi musieli uznać wyższość rywala stosunkiem 1:4 (sezony 2006/07 oraz 2007/08). Niewybitnie.
Zaczęło się źle
Nigdy nie należeliśmy do specjalnie punktualnych, chociaż nie zawsze z naszej winy. Tym razem od początku liczyliśmy się, że możemy się spóźnić (godziny wyjazdu nie można było ustawić na zbyt wczesną - spora część grupy jechała prosto z pracy), więc jako środek zaradczy ustaliliśmy zbiórkę na wyjeździe z Wrocławia, by nie przebijać się przez popołudniowe korki. Wszystko wydawało się zaplanowane optymalnie, nikt nie przewidział jednak… że autokar nie przyjedzie. Ktoś pokpił sprawę, na szczęście udało się ją uratować na tyle szybko, by w ogóle wyjechać. “Jedynie” z ponad półgodzinnym opóźnieniem.
Transmisja internetowa
Szczęśliwie droga do Zgorzelca to dziś czysta przyjemność. Zamiast walczyć z korkami w Bolesławcu, można samą autostradą dojechać niemal pod halę. Jazda, oprócz standardowo - poznawania nowych twarzy i dyskusji okołokibicowskich - skupiła się na śledzeniu wyniku, czy to w radio, czy też w internecie. Co więksi pesymiści nie mogli się nadziwić, że nasz zespół trzyma wynik, a wszyscy zgodnie zacierali ręce, by z tym większym impetem wejść na halę.
Połączone siły
Na miejscu ostatecznie pojawiamy się w przerwie spotkania, wywołując przy tym szeroki uśmiech na twarzy Radka Hyżego. Na sektorze gości łącznie melduje się co najmniej 70 osób, z czego kilkanaście z FC Zgorzelec, FC Barcinek oraz Jawora. Za wsparcie - wielkie dzięki!
Druga połowa
O pierwszej oczywiście za wiele nie powiemy - nie widzieliśmy. W drugiej odsłonie można było zobaczyć “pukanie od spodu”, czyli jeszcze gorszą niż zwykle grę Kevina Thompsona, na siłę trzymanego na parkiecie w ostatniej ćwiartce spotkania. Słabe zawody - przynajmniej w ataku - rozgrywał zresztą cały nasz zestaw podkoszowy, jakim więc cudem wynik oscylował ciągle w pobliżu remisu, ze wskazaniem na Śląsk - nie mam pojęcia. Kiedy się zrobiło źle na parkiecie pojawił się mocno pobudzony Pan Radosław i swoimi zagraniami pociągnął zespół, tak w obronie jak i ataku. Potem był rzut na wagę zwycięstwa na 1,7 sekundy w wykonaniu Gibsona, po którym nastąpiło prawdziwe podsumowanie nieporadności w tym spotkaniu. Ciężko to jednak opisać słowami, to trzeba po prostu obejrzeć.
Trybuny
[![52a0445e48fd4o](http://kosynierzy.info/wp-content/uploads/2013/12/52a0445e48fd4_o-300x168.jpg)](http://kosynierzy.info/wp-content/uploads/2013/12/52a0445e48fd4_o.jpg)Pomimo pojawienia się świeżej krwi, w postaci grupy Balkoniarze złożonej z młodych fanów Turowa, to na trybunach w Zgorzelcu za wiele się nie zmieniło. Wciąż ten sam, wkurwiający spiker, który głównie robi za wodzireja, ściąga na siebie większość uwagi i to przede wszystkim z nim trzeba walczyć, by się przebić z dopingiem. Dopingiem tego dnia całkiem niezłym zresztą (chyba najlepszym w naszym wykonaniu w tym sezonie). Skoro o Balkoniarzach mowa, to warto wspomnieć o oprawie w ich wykonaniu - hasło w barwach Śląska wypisane na trzech białych pasach: _Wrócił Śląsk Prawdziwe Wróciły Derby. Chociaż ciężko powiedzieć jak to odebrać, bo gdy jedni nam po meczu gratulowali, to co niektórzy reagowali na nas negatywnie.
Wybuch radości, ponowione Nysa Zgorzelec!, a przede wszystkim powrót zawodników z szatni, by jeszcze raz podziękować sobie za doping i grę. Tak w telegraficznym skrócie można opisać to co się działo po ostatnim gwizdku sędziego. Niestety, nie dane nam było na spokojnie odwiedzić kultowy punkt gastronomiczny - raz, że nieprzygotowany na wykarmienie tylu gęb, a dwa - czasy się zmieniły i trudno dziś o spokojne pobiwakowanie po meczu, bez poganiania do wyjazdu.
Powrót
Niekwestionowanym MVP wyjazdu został… obserwator kierowcy. Tryskający dobrym humorem i sypiący żartami jegomość na długo zapadnie w pamięć i pewnie jeszcze nie raz ktoś zdąży usłyszeć o nim anegdotę.
Bez większych przygód we Wrocławiu meldujemy się gdzieś przed północą.