Frelkiewicz był tylko jeden
admin
Dawno, dawno temu, normą było, że kibice na meczach Śląska skandują nazwiska biegających po parkiecie milusińskich, z regularnością porównywalną do skandowania nazwy ukochanego klubu. Potem pojawiła się młodociana hołota, która przejęła prowadzenie dopingu i z roku na rok coraz bardziej ograniczała ten zwyczaj. Swego czasu zauważył ten fakt nawet Radziu Hyży, mówiąc, że w kibicach wrocławskich podoba mu się m.in. to, że nie sikają po gaciach na widok nowego zawodnika, tylko na uznanie musi zapracować.
Z czasem doszło i do tego, że nazwisk nie skandowaliśmy prawie w ogóle. Zasługą graczy takich jak Ignerski, który chciał być drugim Zielińskim, a potem nie potrafił rozpoznać barw wrocławskich kibiców. Jak Stević, który chciał “jebnąć Rumunów”, by potem dla nich grać. Czy nawet jak wychowanek Chanas, który chcąc nie chcąc, ubierał barwy Górnika Wałbrzych, czy wspomnianego Anwilu.
Jest jednak paru zawodników do których mamy sentyment. Bo byli wielcy na boisku, albo “fajni” poza nim. Jak Marcin Stefański, któremu szybko wybaczono niedozwolone środki, i za serce które zostawiał na parkiecie, czy nietypowe - jak na zawodnika - kontakty z kibicami było dla nas jasne, że musi zostać, a Śląsk powinien mu pomóc w trudnej dla niego chwili.
Dzisiaj Hanys wybrał drogę jaką wybrał. Czysto po ludzku - jestem w stanie zrozumieć: pan Przemysław jako jedyny jest pewnie w stanie przepłacić chłopaka, który miał słabe sportowo ostatnie sezony, ale symbolicznie ma sporą wartość dla wrocławskiego klubiku. I pewnie tymi złotówkami przekonał. Jest też parę innych poza sportowych aspektów, które mogły zdecydować.
Ale nie potrafię zareagować czysto po ludzku. I jestem na Marcina wściekły. Chociaż łudzę się, po raz kolejny naiwnie, że będzie miał chłopak chociaż na tyle godności, by nigdy głośno nie nazwać Śląskiem swojego nowego klubu.